Dorwać Kapicę. Historia byłego pierwszego celnika RP

Gry hazardowe
Bartosz 23/07/2018

Ostatnia aktualizacja: 23 lipca 2018

Po tym, jak doprowadził do zdelegalizowania jednorękich bandytów, mafia hazardowa planowała na niego zamach. Teraz prokuratura zarzuca mu, że pomógł zarobić mafiosom 21 mld zł. Oto historia byłego pierwszego celnika RP.

Po latach śledztwa prokuratorzy z Białegostoku dopięli swego: do sądu w Warszawie trafił właśnie akt oskarżenia przeciw ośmiorgu urzędnikom Ministerstwa Finansów. Śledczy zarzucają im, że przymykali oko na przekręty mafii hazardowej, która oszukała fiskus na 21 mld zł. Głównym oskarżonym jest Jacek Kapica, były wiceminister finansów i szef Służby Celnej w rządzie Donalda Tuska.

Żaden polski urzędnik nie został nigdy oskarżony o przyłożenie ręki do sprzeniewierzenia takiej sumy. Czy jednak śledczym uda się z tej sprawy wycisnąć coś więcej niż szum medialny?

Trwające latami śledztwo w sprawie Kapicy zostało przeniesione do Poznania i tam wiosną ubiegłego roku, czyli już za czasów ministra Ziobry, umorzone. Od tamtej pory nie pojawiły się żadne nowe dowody.

– Ale jest inna wizja, inne oczekiwania szefa, czyli prokuratora generalnego – tłumaczył niedawno wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki.

Bogdan Święczkowski – dobry znajomy Ziobry i jeden z jego zastępców w Prokuraturze Generalnej – zdecydował więc w grudniu o wznowieniu śledztwa.

ZAGRYWKA

Koniec marca. Sceną polityczną wstrząsa sprawa nagród dla członków rządu, na ulicach trwają protesty przeciwko zakazowi aborcji, a rząd uwikłał się w konflikt z USA i Izraelem o ustawę o IPN. Wielkanoc zapowiada się dla PiS nieciekawie.

Tuż przed świętami Jacek Kapica – dziś menedżer w amerykańskiej firmie doradczej Sandler & Travis – bawi na konferencji w Brukseli. Do Warszawy wraca w Wielki Czwartek w nocy. O siódmej rano w Wielki Piątek budzą go agenci CBA. Powierzchownie przeszukują mieszkanie na warszawskiej Pradze: zabierają służbową komórkę i laptop Kapicy oraz przetrzepują segregator z przepisami kulinarnymi, ale nie zaglądają do garderoby. W spokoju zostawiają też rodzinne prywatne komputery. Zapraszają byłego wiceministra na przejażdżkę – najpierw do prokuratury w Warszawie, potem do Białegostoku.

Kapica jeszcze nie rozsiadł się w samochodzie CBA, a o jego zatrzymaniu zaczyna trąbić TVP.

O dziwo, w Białymstoku prokurator nie zamierza przesłuchiwać zatrzymanego, nie zażądał też aresztu. Ba, nie zabrał mu nawet paszportu! Zajął jedynie hipoteki dwóch nieruchomości na poczet przyszłej kary i pół miliona złotych kaucji.

Sąd zresztą zaraz odrzuca wnioski prokuratora.

Zwalnia hipoteki, sumę zabezpieczenia zmniejsza do uzbieranych przez Kapicę 100 tys. zł, a na koniec orzeka, że biorąc pod uwagę zebrane dowody i stadium śledztwa, widowiskowe zatrzymanie Kapicy nie miało żadnego sensu.

Tyle że to już bez znaczenia. W święta w eter poszedł przekaz: prominentnemu członkowi rządu Tuska grozi do 10 lat więzienia. W najlepszym razie czeka go długi i głośny proces.

A przecież Kapica będzie prawdopodobnie bohaterem jeszcze jednego przedstawienia.

W Sejmie szykuje się komisja śledcza do spraw VAT, a ściągalność tego podatku też leżała w gestii byłego wiceministra.

MISTRZ DRUGIEGO PLANU

Celnikiem został przez przypadek. Na początku lat 90. pracował jako reporter katolickiego radia AS w Szczecinie, potem też „Dziennika Szczecińskiego”. Przed wyborami w 1993 r. został dokooptowany do sztabu Leszka Chwata, kandydata na posła z ramienia Unii Demokratycznej.

Kapica miał wtedy długie włosy, marynarkę zakładał od wielkiego dzwonu, ale sprawdził się w trybikach lokalnej walki wyborczej. Wysyłał Chwata na ulice, by rozdawał ulotki, i na spontaniczne spotkania z lokalnym elektoratem – a to do parku, a to na giełdę samochodową.

Chwat, mimo niskiego miejsca na liście, przebił się do Sejmu i zrobił z Kapicy szefa swojego biura poselskiego. Po połączeniu UD z KLD Leszek Balcerowicz, szef nowej Unii Wolności, ściągnął sprawnego organizatora do Warszawy na szefa partyjnej centrali. – Kapica nie ma papierów na politycznego frontmana. Ale był poukładany organizacyjnie i skuteczny – wspomina były polityk UW.

Pod koniec lat 90. polityk Unii Zbigniew Bujak został szefem Głównego Urzędu Ceł. Pociągnął Kapicę za sobą, dając mu stanowisko szefa gabinetu. Po przejęciu władzy przez SLD Bujak stracił fotel, a Kapica wrócił do Szczecina. Próbował sił w biznesie, ale już w 2004 r. wrócił do munduru celnika – został wiceszefem, a potem dyrektorem Izby Celnej w Szczecinie. I tu jego kariera nabrała rozpędu.

W 2008 r. granice paraliżowały strajki celników, którym po wejściu Polski do Unii Europejskiej spadły dochody. Kapica głosił zdecydowane tezy o egzekwowaniu za wszelką cenę od celników obowiązków służbowych. Po jednej z narad z szefostwem Ministerstwa Finansów został szefem całej Służby Celnej i wiceministrem finansów. – Jako szef Izby Celnej w Szczecinie w trudnym momencie wykazał zdolności przywódcze. Zarządzał na tyle skutecznie, że ludzie mimo strajku przychodzili do pracy – tłumaczy Jacek Rostowski, ówczesny minister finansów.

Jeden z byłych współpracowników Kapicy dorzuca, że szedł do resortu z misją przewietrzenia pionu celnego, miał nawet listę osób, z którymi trzeba się będzie pożegnać. Ale rewolucyjny zapał szybko ostygł. – Zwolnień nie było. W zamian Jacek poszedł na prywatną wojnę z mafią hazardową – dodaje nasz rozmówca.

ZARZEWIE

Korzenie hazardowych przekrętów i dzisiejszych kłopotów Kapicy sięgają początków poprzedniej dekady. W 2003 r., jeszcze za rządów SLD, resort finansów wydał rozporządzenie ustalające reguły organizowania gier i zakładów wzajemnych – w tym na tzw. jednorękich bandytach.

Maszyny do gier trzeba było certyfikować w instytucjach badawczych i jeszcze uzyskać od MF poświadczenie zgodności sprzętu z przepisami. Przy okazji pojawiło się rozróżnienie na zwykłe automaty, od których trzeba było płacić potężny podatek (prawie połowę przychodów), oraz automaty o niskich wygranych (AoNW), dające wygrać za jednym razem góra kilkadziesiąt złotych i obłożone niewielkim zryczałtowanym podatkiem.

To, kiedy instytucja certyfikująca może odrzucić wniosek o zakwalifikowanie maszyny jako AoNW, miał sprecyzować załącznik do rozporządzenia. Tyle że urzędnicy MF „zapomnieli” go przygotować. Minął rok, drugi, władzę przejęło PiS, a załącznika nie było. W tym czasie kraj zalały dziesiątki tysięcy automatów o niskich wygranych, przez które przepływał nawet miliard złotych miesięcznie.

Przedsiębiorcy z branży hazardowej ustawiali je nawet w sklepach z wędlinami, barach czy zakładach fryzjerskich. W listopadzie 2005 r., za pierwszego rządu PiS, szef Izby Celnej w Krakowie alarmował Ministerstwo Finansów, że z braku przejrzystych zasad certyfikowania w salonach gier zaroiło się od sprzętu, który udaje automaty o niskich wygranych, a w rzeczywistości pozwala grać o większe pieniądze. Budżet traci na tym grube miliony. Na reakcję ministerstwa czekał… 14 miesięcy. Otrzymał pokrętną odpowiedź.

Pół roku później szef IC ze Szczecina Jacek Kapica prosił ministerstwo o pilną kontrolę w firmach z branży hazardowej. I tym razem resort uznał, że podejrzenia o nielegalny proceder są przesadzone, a poza tym weryfikacja 30 tys. automatów (tyle było ich wtedy w Polsce) przekracza możliwości służb.

Całość czytaj na: newsweek.pl

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

E-PLAY.PL