Niefortunna kareta pana barona

Historia Hazardu
Bartosz 10/06/2015

Ostatnia aktualizacja: 17 grudnia 2018

Józef Weyssenhoff , zanim został pisarzem, znany był przede wszystkim jako karciarz. I właśnie kartom należy zawdzięczać, że literatura zyskała wybitnego twórcę.

Dziś Józef Weyssenhoff (1860-1932) jest postacią całkiem zapomnianą. A przecież był znakomitym pisarzem, niegdyś bardzo popularnym autorem, niemal tak sławnym, jak współcześni mu Reymont czy Prus. Jego powieści – zwłaszcza „Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego”, „Soból i panna” oraz „Sprawa Dołęgi” – ozdabiały domowe biblioteki.

Ceniony był zwłaszcza jako piewca przyrody i pejzażu, znawca wsi i środowiska ziemiańskiego, a także świetny stylista, władający polszczyzną równie doskonałą jak sienkiewiczowska. Ów świat, który opisywał tak trafnie i barwnie, dawno już odszedł w przeszłość, a wraz z nim poszły w zapomnienie książki Weyssenhoffa. Nazwisko, które niegdyś jaśniało na firmamencie polskiej literatury, dziś znane jest już tylko garstce filologów.

Pasja dziedzica Samoklęsk

Pochodził z arystokratycznej rodziny, wywodzącej się z Inflant i od kilku wieków osiadłej na Żmudzi. Posiadał tytuł barona. Dzieciństwo i wczesną młodość spędził w rodzinnym majątku na Litwie, szkołę średnią skończył w Warszawie, a następnie udał się na studia prawnicze do Dorpatu (dzisiejsza Estonia). Jednak po kilku semestrach przerwał naukę, by objąć w posiadanie majątek Samoklęski koło Lubartowa, zapisany mu przez daleką krewną. Od tej pory młody baron dzielił czas między gospodarkę na wsi i dłuższe pobyty w Warszawie, skąd dość często umykał za granicę, głównie do Paryża i na Riwierę. Ożenił się z córką Jana Blocha, wielkiego przedsiębiorcy i finansisty, jednego z najbogatszych ludzi w Królestwie Polskim.

Po ślubie nie zmienił nawyków – nadal najchętniej spędzał czas w Warszawie, w gronie arystokratycznych birbantów. Teraz rzadziej już uczestniczył w balach i rautach, za to stale przesiadywał w ekskluzywnym Klubie Myśliwskim, gdzie głównym jego zajęciem była gra w karty. Z czasem karty stały się prawdziwą namiętnością, wręcz pasją dziedzica Samoklęsk. Weyssenhoff grał na ogół nieszczęśliwie, ale w granicach odpowiedzialności finansowej. W Klubie Myśliwskim zostawił sporo pieniędzy, ale póki co, byt jego i rodziny nie był zagrożony. Prawdziwa katastrofa nastąpiła w Petersburgu, w elitarnym Yacht Clubie, gdzie rozegrał najbardziej pechową w życiu partię pokera.

Króle przegrały z asami księcia

W roku 1894 do rosyjskiej stolicy udała się deputacja właścicieli ziemskich i wielkiego kapitału, by złożyć gratulacje i hołd carowi Mikołajowi II, który właśnie wstąpił na tron. To dziwne, że jednym z członków polskiej deputacji był Józef Weyssenhoff, który zwykle od polityki trzymał się z daleka. Tak czy owak, znalazł się w Petersburgu, gdzie czekając kilka dni na audiencję u monarchy, nie omieszkał oddać się swemu ulubionemu zajęciu, czyli grze w karty.

Pewnego wieczoru udał się do Yacht Clubu i zasiadł do partii pokera, w której jednym z graczy był wielki książę Borys Włodzimierzowicz, stryjeczny brat cara. Gra szła o grube pieniądze, Weyssenhoff wygrywał raz po raz. Aż w pewnym rozdaniu zeszły mu się w ręku cztery króle – po raz pierwszy w jego pokerowej karierze. Pan baron poczuł, że nareszcie będzie mógł się odkuć za wszystkie dawne porażki. Bo wprawdzie przeciwnik może mieć cztery asy, ale to byłoby wydarzenie z pogranicza utopii. Więc nie ma co deliberować, tylko trzeba iść na całość, na pewniaka. O dziwo, podobną taktykę przyjął wielki książę, co jednak nie obudziło czujności Weyssenhoffa.

Dwaj inni panowie odpadli z dalszej gry, przy stoliku zaś zostali baron i Borys Włodzimierzowicz.. W puli było 800 tys. rubli, z czego połowa Weyssenhoffa. Gdy nadszedł moment wyłożenia kart, nasz baron triumfalnie zaprezentował karetę królów i zamarł z przerażenia, bo… wielki książę wyłożył cztery asy! 400 tysięcy rubli to była gigantyczna kwota, prawdziwa fortuna. Weyssenhoff nie miał z czego zapłacić. Na szczęście poratował go pożyczką hrabia Maurycy Zamoyski, największy posiadacz ziemski w Polsce, który też wchodził w skład deputacji do cara. Dzięki jego pomocy nieszczęsny gracz spłacił dług honorowy. Ale to nie koniec kłopotów, bo po powrocie do Polski trzeba było oddać pieniądze Zamoyskiemu. Nie pozostawało nic innego, jak sprzedać Samoklęski. Wartość majątku nie pokryła jednak w całości długu. Brakującą resztę, chcąc nie chcąc, dołożył teść – milioner.

Wielka przegrana i wielka zmiana

Wielka przegrana gruntownie odmieniła życie lekkomyślnego barona. Straciwszy majątek ziemski, Weyssenhoff przeniósł się do Warszawy, gdzie zarabiał na chleb piórem. Od tego czasu zaczęła się jego kariera literacka. Poza tym opuściła go żona, zabierając czwórkę dzieci. A co z grą? Z Klubu Myśliwskiego nasz baron się wypisał, zwłaszcza że nie stać go było na opłacanie kosztownej karty członkowskiej. Ale gdy wpływało jakieś większe honorarium, Weyssenhoff robił sobie święto i szedł do znajomych na pokerka. Grywał podobno bardzo rozważnie…

Artykuł pochodzi z Magazynu E-PLAY, maj 2008

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

E-PLAY.PL