W karty przegrał… poloneza

Historia Hazardu
Bartosz 17/08/2015

Ostatnia aktualizacja: 17 grudnia 2018

W ruletę i w karty grał z podobną pasją, jak na skrzypcach. To, co zarabiał na estradzie (a zarabiał krocie), przegrywał w kasynach. Demon gry nie opuścił go aż do śmierci.

Henryk Wieniawski był legendą europejskiej wiolinistyki. Nazywano go „następcą Paganiniego”, „księciem skrzypków”, „Lisztem smyczka”. Już jako młody chłopiec cieszył się opinią cudownego dziecka. Urodzony w Lublinie, pierwsze nauki gry na skrzypcach pobierał w Warszawie, a od ósmego roku życia studiował w paryskim konserwatorium, które ukończył z pierwszą nagrodą i złotym medalem mając zaledwie 11 lat!

Pierwsze skrzypce dworu

Miano geniusza towarzyszyło mu przez całe życie. Zaś w ślad za tym szły dziesiątki zaproszeń na występy – od Londynu po Stambuł i od Madrytu po Helsinki. W czasie swych niezliczonych podróży dość często zahaczał o Polskę, koncertując m.in. w Warszawie, Poznaniu i rodzinnym Lublinie. W 1860 r. poślubił angielską arystokratkę, Izabellę Hampton, po czym na kilka lat osiedlił się w Petersburgu, gdzie przyjął funkcję pierwszego skrzypka dworu carskiego oraz posadę profesora konserwatorium. Nie zaprzestał jednak artystycznych wojaży – każdego roku przez 3-4 miesiące koncertował za granicą, głównie w modnych kurortach. Wieniawski od wczesnej młodości miał kłopoty z sercem i lekarze zalecali mu kuracje w uzdrowiskach, takich jak Mariańskie Łaźnie, Kreuznach, Ems, Wiesbaden, Ostenda, Spaa, Baden-Baden, Karlovy Vary.

Tu w lecie skupiało się życie artystyczne i towarzyskie europejskiej śmietanki. Ale w uzdrowiskach były nie tylko pijalnie wód i sale koncertowe. Były także kasyna gry. A Wieniawski był hazardzistą w całym tego słowa znaczeniu. Więc nie tylko sączył lecznicze wody przez rurkę i nie tylko czarował słuchaczy swą grą, ale również namiętnie oddawał się innej grze. Niestety, zazwyczaj z kiepskim skutkiem. Starszy brat artysty, Julian Wieniawski, tak opisał wspólny pobyt w Baden-Baden w 1865 r.: „Występował tu co najmniej trzy razy w tygodniu, otrzymując za każdy występ 1500 franków. Każdy inny na jego miejscu opędziłby tym koszty pobytu i jeszcze jakąś poważną sumę zaoszczędził. Ale nie Henryk, bo u niego talent nie idzie w parze z rozsądkiem. Codziennie odwiedzał kasyno i w rezultacie został bez grosza.”.

Niezawodny system zawiódł

Jego ulubionym kurortem było Wiesbaden. Właśnie w Wiesbaden odniósł swój największy sukces w rulecie i także tam przeżył najgorszy zawód, jaki może spotkać gracza. Sukces polegał na tym, że pewnego dnia przyszedł do kasyna mając 100 franków, a zakończył wieczór z czterema tysiącami w kieszeni. Zaś przy stole kibicował mu nie byle kto, bo król Prus, Wilhelm I, notabene wielbiciel artysty. A porażka? Otóż Wieniawski i jego przyjaciel, znakomity rosyjski muzyk, Mikołaj Rubinstein, opracowali „system”, ich zdaniem niezawodny. Byli święcie przekonani, że pozwoli to im rozbić bank w miejscowym kasynie, a potem powtórzą ten wyczyn również w innych kasynach. W ostatniej chwili na trzeciego wspólnika dobrali sobie skrzypka Leopolda Auera– i przystąpili do gry.

Początkowo szło im nawet nieźle – wygrywali po 500 franków dziennie. Aż w pewnej chwili szczęście odwróciło się do nich plecami, zaczęli przegrywać, próbowali się odegrać, no i zostali bez grosza. Aby opłacić podróż powrotną do Rosji, Rubinstein musiał sprzedać papiery wartościowe trzymane na czarną godzinę, Auer telegrafi cznie błagał o zaliczkę a konto przyszłego honorarium, zaś Wieniawski sprzedał za małe pieniądze jakiemuś pokątnemu wydawcy swoją „Fantazję na temat »Fausta« Gounoda”. Gdyby nie ruleta, to przy swoich zarobkach mógłby żyć dostatnio, wręcz bogato. A tymczasem z najwyższym trudem pokrywał koszty utrzymania żony i licznego potomstwa, na dodatek zaś permanentnie tkwił w długach. Zachował się list artysty do przyjaciela, Raymonda Dreyschocka, w którym prosi o pożyczkę 50 talarów na podróż do Antwerpii, gdzie miał niebawem dać koncert. A na razie tkwił w Wiesbaden, gdzie w kasynie zostawił 32 tys. florenów zarobionych niedawno w Holandii…

Zastawił nawet Stradivariusa

Sięgnijmy jeszcze raz do wspomnień Juliana Wieniawskiego. Podróżując po Europie, nieoczekiwanie spotkał brata: „Po chmurnej jego twarzy i zadumie, w jakiej był pogrążony, łatwo domyśleć się mogłem, że zgrał się do suchej nitki… Zapytałem go nieśmiało, czy ma za co dojechać do Schlangenbadu, gdzie został zaproszony przez ministra dworu do wzięcia udziału w koncercie urządzanym dla cesarzowej. Machnął tylko ręką, w którą mu kilka luidorów tytułem pożyczki wsunąłem. Rozchmurzył się poczciwiec i powinszował mi mojej domyślności…”. Po śmierci Wieniawskiego znaleziono w jego papierach liczne rewersy dłużne, pokwitowania zaliczek, monity o zwrot długów itd. Czasem dość długo nie zwracał pożyczek. Np. w 1863 r. pożyczył w ambasadzie rosyjskiej w Paryżu 400 franków, które dopiero po dwóch latach ściągnięto z jego gaży wypłacanej w Petersburgu z carskiej kasy.

Wśród skrzypków po dziś dzień krąży opowieść o tym, że Wieniawski grając w karty z Henrykiem Vieuxtemps, znakomitym belgijskim wiolinistą i kompozytorem, przegrał wszystko, co miał i jako formę spłaty reszty długu zobowiązał się…skomponować mu utwór. Ponoć Ballada i Polonez, figurujące wśród dzieł Vieuxtempsa jako opus 38, to dzieła Wieniawskiego! Nie wiadomo, czy to prawda, czy legenda. Natomiast jest bezsporną prawdą, że przyciśnięty potrzebą Wieniawski zastawił kiedyś swoje skrzypce – narzędzie pracy. A miał nie byle jaki instrument – oryginalne skrzypce Stradivariusa, warte majątek, które dostał w prezencie od petersburskich melomanów. I dopiero dzięki pomocy Van Halla, znanego mecenasa sztuki, udało się odzyskać cenne dzieło słynnego lutnika z Cremony.

Sowicie opłacany, ale biedak

Cóż z tego, że Wieniawski zarabiał krocie, skoro większość honorariów zostawiał w kasynach? Aby utrzymać się na powierzchni, musiał coraz więcej koncertować. Po kilku latach rzucił prestiżową posadę w Petersburgu, bo koncertując na Zachodzie mógł zarobić więcej. Od tej chwili podróżował nieustannie z kraju do kraju i z miasta do miasta, wszędzie entuzjastycznie witany, sowicie opłacany i… przeważnie bez grosza przy duszy. Odbył nawet mordercze tournee po USA, gdzie w ciągu ośmiu miesięcy dał 215 koncertów, ale i to nie przyniosło mu wymarzonej fortuny, gdyż bezczelnie oszukał go impresario. A zdrowie szwankowało coraz bardziej – do arytmii serca doszła astma, puchlina wodna i nadmierna tusza. W ostatnich latach życia mistrz z najwyższym trudem wchodził na estradę i grał siedząc, bo nie miał siły stać.

Artykuł pochodzi z Magazynu E-PLAY, listopad 2008

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

E-PLAY.PL