Ostatnia aktualizacja: 17 kwietnia 2020
Tusk cierpi na kompleks hazardowy. Przypadłość ta kosztuje Polskę ponad miliard złotych rocznie.
Objaw wiodący: premier panicznie boi się zmian w ustawie o grach hazardowych. Lęka się, bo majstrowanie przy przepisach regulujących hazard niechybnie wywoła podejrzenia, iż chodzi na pasku organizatorów gier, a wtedy na scenę powrócą demony Sobiesiaka, Drzewieckiego i Chlebowskiego, przez co słupek Platformie opadnie.
Rezultat: spłodzona na kolanie ustawa, choć zawiera jawne absurdy, zwłaszcza jeśli chodzi o granie przez internet, niemal w dziewiczym stanie obowiązuje od 3,5 roku. I przynosi straty.
Rżnięcie
Przepisy w ogóle zakazują uprawiania pokera, ruletki i innych gier hazardowych via sieć; przestępstwo karno-skarbowe popełnia tak organizator, jak, gracz. Ale Polacy nie dali się nabrać rządowi zapowiadającemu że izby celne oraz urzędy skarbowe będą kontrolować konta bankowe i surowo karać grających – rżną na potęgę w szarej strefie.
Wykorzystują do tego celu portale firm zagranicznych, zazwyczaj zarejestrowanych w rajach podatkowych typu Malta, przy czym hazardowi oddają się coraz chętniej. Przed wejściem w życie ustawy, gdy hazard online był legalny, grało 600 tysięcy Polaków, w zeszłym roku już ponad 2 razy więcej. W 2012 r. przychody organizatorów nielegalnych gier wyniosły co najmniej 6 mld zł, ale w Polsce nie zostawili nawet złotówki. Gdyby Najjaśniejsza zdecydowała się na legalizację e-hazardu, mogłaby liczyć na zwyczajowe 10 proc. tej kwoty. Rzecz jasna, podatkową ofertę rajów trudno byłoby przebić, ale można sobie z tym poradzić, wprowadzając opłaty za licencje na prowadzenie działalności na terenie Polski. Sposób to w świecie znany i od lat stosowany.
Skutki ustawy antyhazardowej: podwojenie liczby grających i brak wpływów do budżetu. Innymi słowy 600 mln zł w plecy.
Cały artykuł Macieja Mikołajczyka na www.nie.com.pl
tato
02/05/2013