Bad beat premiera

Artykuły
Marek 18:39 30/04/2013

Ostatnia aktualizacja: 7 czerwca 2024

Tusk cierpi na kompleks hazardowy. Przypadłość ta kosztuje Polskę ponad miliard złotych rocznie.

Objaw wiodący: premier panicznie boi się zmian w ustawie o grach hazardowych. Lęka się, bo majstrowanie przy przepisach regulujących hazard niechybnie wywoła podejrzenia, iż chodzi na pasku organizatorów gier, a wtedy na scenę powrócą demony Sobiesiaka, Drzewieckiego i Chlebowskiego, przez co słupek Platformie opadnie.
Rezultat: spłodzona na kolanie ustawa, choć zawiera jawne absurdy, zwłaszcza jeśli chodzi o granie przez internet, niemal w dziewiczym stanie obowiązuje od 3,5 roku. I przynosi straty.

Rżnięcie

Przepisy w ogóle zakazują uprawiania pokera, ruletki i innych gier hazardowych via sieć; przestępstwo karno-skarbowe popełnia tak organizator, jak, gracz. Ale Polacy nie dali się nabrać rządowi zapowiadającemu że izby celne oraz urzędy skarbowe będą kontrolować konta bankowe i surowo karać grających – rżną na potęgę w szarej strefie.
Wykorzystują do tego celu portale firm zagranicznych, zazwyczaj zarejestrowanych w rajach podatkowych typu Malta, przy czym hazardowi oddają się coraz chętniej. Przed wejściem w życie ustawy, gdy hazard online był legalny, grało 600 tysięcy Polaków, w zeszłym roku już ponad 2 razy więcej. W 2012 r. przychody organizatorów nielegalnych gier wyniosły co najmniej 6 mld zł, ale w Polsce nie zostawili nawet złotówki. Gdyby Najjaśniejsza zdecydowała się na legalizację e-hazardu, mogłaby liczyć na zwyczajowe 10 proc. tej kwoty. Rzecz jasna, podatkową ofertę rajów trudno byłoby przebić, ale można sobie z tym poradzić, wprowadzając opłaty za licencje na prowadzenie działalności na terenie Polski. Sposób to w świecie znany i od lat stosowany.
Skutki ustawy antyhazardowej: podwojenie liczby grających i brak wpływów do budżetu. Innymi słowy 600 mln zł w plecy.

Buk

Z internetowymi bukmacherami burdel jest jeszcze większy. W przepisach stoi bowiem, że przyjmowanie zakładów wzajemnych dozwolone jest – stosownie do udzielonego zezwolenia – wyłącznie w punktach przyjmowania zakładów wzajemnych lub przez sieć Internet. Dalej napisano jednak, że firma urządzająca zakłady online może wykorzystywać wyłącznie stronę internetową, której krajowa domena jest przypisana do polskich stron internetowych. Ergo: wyłącznie operator zarejestrowany w Polsce może w sieci legalnie sprzedawać zakłady.
Ale zakłady bukmacherskie oferują również nielegalnie działający operatorzy z rajów podatkowych. A Polacy wolą zakładać się nielegalnie. Dlaczego? Bo można więcej wygrać. Z dwóch powodów: 1) u nielegalnych bukmacherów jest wyższy kurs, gdyż nie ponoszą polskich, a więc wysokich kosztów działalności, nie wnosząc opłat za uzyskanie zezwolenie (480 tys. zł) i nie płacąc dra-końskich podatków (12 proc. od przychodu); 2) gracz nie odprowadza podatku od wygranej (10 proc.).

Sport

Szara strefa w branży bukmacherskiej jest 10-krotnie większa niż legalna, a nierówność ta w najbliższym czasie znacznie się powiększy. Bo legalnie działające polskie firmy w starciu z podziemiem nie mają szans. Co niedawno wyłuszczył prezes firmy STS, podpisując umowę sponsorską z Lechem Poznań: Staramy się uświadomić klientom w Polsce, że granie u zagranicznych bukmacherów bez płacenia podatków w Polsce jest nielegalne, a proceder trwa, bo Ministerstwo Finansów nie wie, co z tym fantem zrobić. Dlatego na każdym kroku zaznaczamy, że jesteśmy legalnym bukmacherem, płacimy podatki, zatrudniamy ponad 1000 osób. To oznacza 1000 razy płaconą składkę do ZUS. Jesteśmy z tego dumni, że jesteśmy polską firmą, płacimy w Polsce podatki, będziemy je płacili i będziemy wspierali polski sport.
I tu jest pogrzebany kolejny pies – wspierać polski sport poprzez sponsoring mogą wyłącznie legalnie działające firmy bukmacherskie. Czyli polskie. Te zaś w porównaniu z konkurencją zagraniczną są biedne jak mysz kościelna. Z szacunków ekspertów wynika, że gdyby zmienić przepisy i pozwolić na legalne zakłady online firmom zagranicznym, a wraz z tym na sponsoring, do polskiego sportu rocznie trafiałoby 100 mln euro. A że są one zainteresowane łożeniem na kopaczy piłki, siatkarzy i szczypiornistów, świadczy to, co działo się przed wejściem w życie ustawy – wpompowały wtedy w polski sport ponad 100 mln zł. Teraz też by chciały ładować forsę, i to dużo większą, ale nie mogą.
Skutki ustawy antyhazardowej: niedofinansowany sport traci rocznie ok. 400 mln zł z powodu zakazu sponsorowania klubów i sportowców przez zagranicznych bukmacherów. Skarbowi państwa uciekają też wpływy z podatków.
Wygląda na to, że Donald Tusk kocha sport, ale inaczej. Panie premierze, w ten sposób nigdy nie wygramy z Ukrainą, a sukcesy na olimpiadach odnosić będziemy w pluciu na odległość!

Totek

Totalizator Sportowy to spółka skarbu państwa mająca monopol na gry liczbowe i loterie pieniężne. Zgodnie z ustawą nie może sprzedawać zakładów przez internet. Od lat zabiega o to, by mogła. Bez skutku. Ministerstwo Finansów tłumaczy, że krótki czas między obstawieniem układu liczb a rezultatem losowania działa uzależniająco i może przez to wzrosnąć liczba patologicznych hazardzistów. To hipokryzja do kwadratu, bo miliony Polaków zostawiają w kasynach internetowych i u bukmacherów sieciowych miliardy, a o pladze nałogowego hazardu jakoś nie słychać.
Totalizator Sportowy z dopłat do gier finansuje Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej. W 2012 r. przychód spółki wyniósł 4,2 mld zł, z czego na budowę obiektów sportowych i inne związane ze sportem przedsięwzięcia poszło ponad 600 mln. Jak wynika z doświadczeń innych krajów (możliwość obstawiania przez internet jest legalna w 23 państwach europejskich) tylko w pierwszym roku dystrybucja zakładów via sieć daje 7-procentowy wzrost przychodów. Czyli gdyby Tusk nie bał się upiorów Zbycha i Mira, na kulturę fizyczną byłoby o 50-60 mln zł więcej. A w kolejnych latach udział kanału internetowego w sprzedaży zakładów rośnie jak na drożdżach. Skutki ustawy: polski sport traci 100 mln zł rocznie, a Totalizator Sportowy odprowadza mniejsze podatki.

Texas

O lękach rządu pod batutą Tuska świadczy podejście do pokera. Gra ta, oprócz black jacka i baccarata, znajduje się wśród zakazanych, co oznacza, że nawet prowadzona w zaciszu domowym rozgrywka o wart złotówkę dyplom jest nielegalna. Do jednego wora wrzucono przy tym zarówno pokera dobieranego, jak i holdem texas – odmianę, w której los na dłuższym dystansie odgrywa rolę niemal zerową, gdyż ma mniejszy wpływ na rezultat niż podczas meczu w piłkę kopaną, zatem ustawa o grach hazardowych w ogóle nie powinna jej dotyczyć.
Państwo postanowiło pokazać pazury właśnie miłośnikom tej gry. W Szczecinie celnicy, bo to ich zapędzono do ścigania pokerzystów, zrobili nalot na prywatną chałupę i przymknęli 100 uczestników turnieju holdema z okazji urodzin gospodarza. Zawodnicy grali na żetony, a nagrodą dla zwycięzcy miała być książka o pokerze i plastykowy puchar. Publika sukces organów ścigania skwitowała puknięciem się w czoło, a zatrzymanym włos z głowy nie spadł ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu, kolejne akcje nie były więc już tak efektowne.
Ale były. Celnicy pojawili się np. w Gostyniu w Wielkopolsce, gdzie w pubie na pokera umówiło się 30 osób, a także w łódzkiej restauracji, gdzie chciało sobie pograć grono kumpli. W tym ostatnim przypadku wszystko rozeszło się po kościach, bo co prawda na stołach leżały już karty i żetony, ale gry jeszcze nie rozpoczęto. Na pytanie, do czego są potrzebne karty, gracze odpowiedzieli, że do wróżenia i celnicy sobie poszli, bo wróżenie nie jest w Polsce zabronione.

Klincz

Izby celne w całej Polsce prowadzą kilkaset spraw związanych z uprawianiem pokera holdem texas, tymczasem jest to dyscyplina, w której rozgrywane są mistrzostwa świata i Europy. Polacy zakwalifikowali się do tych ostatnich, choć żeby nie narazić się na odpowiedzialność karną i grzywnę (do 1 mln zł!) wszystkie mecze musieli rozgrywać na wyjeździe, a trenować w konspiracji.
Zalegalizowanie turniejów holdema, poza zniesieniem oczywistej paranoi, przyniosłoby dochody w postaci podatków od wygranych, niekiedy liczonych w milionach. Ale rząd zajął twarde stanowisko i konsekwentnie głosi, że nie zamierza zmieniać polityki określonej w ustawie o grach losowych, czego inaczej niż fobią wytłumaczyć się nie da.
Wygląda więc na to, że kosztowna maskarada trwać będzie w najlepsze. Zwłaszcza że hazardowy kompleks premiera starannie podsyca opozycja oraz koalicjant. Podczas niedawnej debaty komisji kultury fizycznej i turystyki nad niewielkimi zmianami w ustawie Marek Suski z PiS dopytywał się, czy na sali jest pan Sobiesiak albo jego współpracownicy, bo – tłumaczył – komisja śledcza swego czasu zajmowała się ustawą hazardową, zresztą pisaną na cmentarzu, i jeśli będzie kolejna komisja śledcza, to dobrze, żebyśmy wiedzieli, kto jest obecny.
Gdy okazało się, że projekt noweli jest niepodpisany, polityk zaprosił wszystkich posłów z PO do restauracji Pędzący Królik stanowiącej symbol afery hazardowej, po czym wszystkie pisuary na znak protestu opuściły posiedzenie w koalicji z Eugeniuszem Kłopotkiem z PSL. Proszę zaprotokołować, że Eugeniusz Kłopotek wychodzi, bo nie chce przeżywać tego, co przeżywał przy okazji jednorękich bandytów – wyjaśniał poseł PSL.
Ireneusz Raś (PO), przewodniczący komisji, wystąpił do CBA o tarczę antykorupcyjną. Ale czy ona chroni przed głupotą?

Artykuł ukazał się w NIE 18-19/2013 oraz na portalu www.nie.com.pl 26 kwietnia 2013 roku. Autor: MACIEJ MIKOŁAJCZYK

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

tato

14:43
02/05/2013

Ustawa hazardowa to same absurdy, np jak cię ktoś na ulicy zapyta - "gdzie jest kasyno XXXX ?" Lepiej nie odpowiadaj! wg ustawy hazardowej popełniasz przestępstwo, wskazując miejsce urządzania gier. Obłudna walka naszego rządu z firmami zajmującymi się hazardem przypomina los dziwki którą alfons bije za to że mu oddaje 50% zarobku
E-PLAY.PL