Ostatnia aktualizacja: 28 stycznia 2016
Przez wadliwe prawo wytworzyła się w Polsce gigantyczna szara strefa zakładów wzajemnych. Można więc szybko i skutecznie rozwiązaniami prawnymi ograniczyć jej rozmiar do minimum. Trzeba tylko chcieć to zrobić.
Ustawa hazardowa?
Pisany na kolanie bubel prawny – w taki sposób nieoficjalnie określają ten akt prawnicy. Już kiedy wchodziła w życie, spotkała się z falą krytyki. Wtedy jednak ostrzeżenia jurystów traktowane były jako szukanie dziury w całym – „bo prawnicy zawsze znajdą jakiś szczegół, biją na alarm, a później i tak wszystko funkcjonuje”. Owszem, w przypadku ustawy hazardowej też wszystko działa, tylko że w szarej strefie.
Każdy zwraca uwagę na lokale wcale nie ukryte przed okiem przechodniów, wypełnione automatami do gry, które zgodnie z prawem mogą znajdować się tylko w kasynach…
Ale to tylko naskórek problemu. Zarówno przedstawiciele rynku, jak i eksperci są zgodni – w branży hazardowej, a zwłaszcza w sferze biznesu bukmacherskiego, naziemna szara strefa praktycznie nie istnieje.
– W zeszłym roku pewien obywatel dalekowschodniego kraju otworzył budkę w Wólce Kosowskiej i w bardzo krótkim czasie celnicy zamknęli tę budkę, także tu jest problem tylko w internecie – ocenia Paweł Rabantek, doradca zarządu ds. PR w spółce Star-Typ Sport Zakłady Wzajemne, jednym z sześciu koncesjonowanych bukmacherów w naszym kraju.
Sednem problemu jest nielegalny hazard kwitnący w internecie w formie zakładów bukmacherskich. Znawcy rynku szacują, że aż 91 proc. zakładów wzajemnych zawieranych w naszym kraju odbywa się poza zasięgiem organów skarbowych.
Internetowa wolna amerykanka Szara strefa zakładów bukmacherskich bynajmniej nie wygląda tak, jak na filmach gangsterskich. Nie ma zorganizowanych grup przestępczych, nie ma trzymających w napięciu akcji służb łapiących złoczyńców na gorącym uczynku i wreszcie – zwalczenie jej nie wymaga wieloletniej pracy operacyjnej. Tę sferę stworzyło wadliwe prawo i powinna wystarczyć jego korekta, aby ją ograniczyć do minimum.
Co stoi na przeszkodzie? Przedstawiciele rynku twierdzą, że nie ma „woli politycznej”. Ich zdaniem, po aferze hazardowej, którą z najwyższym trudem ekipa Donalda Tuska zneutralizowała jesienią 2009 r., politycy nie chcą dotykać tej branży w obawie przed negatywną reakcją opinii publicznej. Być może teraz, w dobie pilnego poszukiwania dodatkowych wpływów do budżetu, znajdzie się owa „polityczna wola”. W końcu, poza unormowaniem reguł rządzących branżą bukmacherską, gra toczy się o minimum 600 mln zł wpływów do budżetu.
Czytaj całość w: Gazeta Bankowa
"Trochę szukanie dziury w całym biorąc pod uwagę natłok hazardowych reklam dosłownie wszędzie..."
"To chyba konkurencja forebtu opłaca te teksty redakcji e-play... Co to za bzdurna informacja, w czasach, gdy dzieciaki oglądają reklamy sts skierowane tematycznie do dzieci i mlodziezy, dziadki kupują wnuczkom zdrapki "nie hazardowego" lotalizatora, a superbet niemal wyskakuje z lodówki i nie patrzy na wiek konsumenta. Wstyd e-play"
"Jakieś kompy znaleźli i jaka akcja? Oni już naprawdę nie mają kogo łapać i statystyki robią. Takie służby zaangażowane w proceder paru komputerów i opłakanych lokali. Marnują pieniądze podatników"
"Mnie to wkurza te obstawianie państwowego totalizatora: stoję w Żabce a przede mną emeryt podaje jakieś cyfry, kupuje losy, czas zabiera… w saloniku prasowym chce kupić gazetę a to był jakiś tam dzień kumulacji i ludzie poje@@ni stoją w kolejce i obstawiają liczby. To jest hazard. Hazard też jest w radio RMF „wyślij sms a już teraz każdy sms mnożymy x70” więc jak każdemu mnożą to co to za bonus? Może trzeba zacząć od ograniczenia tych konkursów SMS i zdrapek/obstawiania liczb na stacji w sklepie i kiosku?"
"Reklamy Totalizatora powinny być zabronione. To namawianie ludzi do hazardu. Emeryci wydają całe emerytury na zdrapki. W czasie losowania gadają że jeden trafił milion a że reszta przegrała 10 mln tego już nie powiedzą. Zakazać tych praktyk."