Walka do ostatniej krwi

Ze świata
Iwo 12/07/2021

Ostatnia aktualizacja: 26 lutego 2024

Jeśli wśród okrzyków i fruwającego pierza polityk ściska tragarza, to musi być sabong. Krwawe walki kogutów, które mają tradycję starszą od samych Filipin.

Wszystko zaczyna się od jajka, w takim miejscu jak to: na koguciej fermie nad suchym brzegiem rzeki Sacobia. Żółty kurczaczek z krwi wojowników dorasta w sześć miesięcy i jako dumne ptaszysko wdrapuje się na żerdź trójkątnej budki. Czasem dorodnym ogonem odwraca się w stronę zielonego łańcucha gór Zambales i wulkanu Pinatubo. Czasem skieruje dziób ku miasteczku Marcos – szarej, blaszanej osadzie ciemnoskórych Aytów, pierwszych mieszkańców Filipin. Innym razem wpatruje się w samotną górę Arayat, która króluje nad równinami Pampangi. I wtedy pieje. Pieje nad dramatyczną historią tego miejsca, przeoranego przez Pinatubo w 1991 r.; na postępującą marginalizację Aytów i na to, że jego ferma powstała na zawłaszczonej plemiennej ziemi. A od świtu do zmierzchu wtóruje mu tysiąc siedemset kogucich gardeł – w niepozornym folwarku, który uczynił jego właściciela milionerem.

Kunszt hodowcy objawia się nie tylko w krzyżowaniu, ale i w prowadzeniu kogutów. Każdego dnia przyszli gladiatorzy wydziobują wspólnie 150 kg specjalnie wzbogaconej karmy. Dostają również wodę mineralną, bo bohater aren zwykłej wody pił nie będzie. Po śniadaniu czas na kąpiel – kilka godzin pracy. Potem zaś codzienny trening. Każdy kogut powinien stoczyć trzy walki, żeby nie wypaść z formy i nie tracić wzmacnianego testosteronem ducha. Trenerzy zakładają ochraniacze na ostrogi i wpuszczają ptaki. Kilka ciosów i napastnicy zostaną rozdzieleni. Nie mogą sobie zrobić krzywdy – wyszkolony, niespełna roczny ptaszor jest wart ponad 600 zł, dwie trzecie minimalnej miesięcznej pensji. Najlepsi adepci z linii zwycięzców – nawet cztery razy więcej. Psy mają czego pilnować i złodzieje o tym wiedzą. Najdroższe koguty osiągają wartość skuterów i potrafią wywalczyć miliony. Takie próbowano kraść z karabinami maszynowymi w ręku.

W zacienionej części fermy mieszka elita: koguty, które właściciel trzyma do własnych walk ligowych. Jest dobrym strategiem, o czym świadczy rząd trofeów na półce. Koguty do walk na ogół pozbawia się grzebienia i dzwonków, żeby nadać im srogi wygląd. On jednak dla niepoznaki zostawia im naturalne atrybuty i łagodniejsze rysy. Dobry kamuflaż, bo największy czempion ani przystojny, ani szczególnie postawny nie jest. Jeśli jednak biały kogut stanie się czarnym koniem, sława i pieniądze będą ogromne.

W 2014 r. zwycięzca pucharu świata w Manili odjechał nową terenówką i otrzymał 25 mln pesos, czyli ponad 3 mln zł. Średni zarobek trzech pokoleń. Sabong został zalegalizowany w latach 70. przez prezydenta dyktatora Ferdynanda Marcosa. Od tamtej pory stał się biznesem wartym miliardy, który dzisiaj reguluje Narodowa Federacja Hodowców Kogutów (NFGB) o silnej pozycji. Główne turnieje odbywają się w największych halach w kraju. Są ścisłe przepisy, ważenie co do grama, linie i okręgi na ringu. Zawody mają logotypy, reklamy w telewizji i pierwszoligowych sponsorów. Pasjonaci mają swoje strony internetowe i branżową prasę. Poza świętami podwórkowy sabong jest nielegalny, choć z podwórek się wywodzi. W pokątnych walkach uczestniczą tylko miejscowi.

Niekiedy trudno w ogóle znaleźć arenę. W Marcos trzeba najpierw minąć szereg domków z cementowych cegieł, dziurawych blach, nadłamanej dykty i przypadkowych kratek. Skręcić w prawo, tam gdzie spływa strużka z domowych odpływów. Przejść między murkiem a otwartą werandą i wejść na ziemiste, zaśmiecone podwóreczko. Za nim słychać już gorączkowe pokrzykiwania sabongero. Ale nim poniosą emocje, trzeba właściwie dobrać przeciwnika. Właśnie to robią mężczyźni, którzy kucają w cieniu drzewa. Porównują koguty, obmacują delikatnie ptaki. Sprawdzają wagę, rozpiętość skrzydeł, szukają dawnych szwów – czempiona poznaje się po bliznach. Kilkusekundowe starcie próbne pomaga podjąć ostateczną decyzję. To też czas na zakłady między właścicielem a jego najbliższymi, według etykiety. Krewnemu nie wypada postawić na cudzego koguta, a szefowi dzielnicy nie poprzeć podwładnego. Należy też zaproponować zakład najważniejszym gościom. A potem czas do zbrojowni.

W skórzanej teczce wyłożonej aksamitem leżą ułożone w drabinkę ostrza tari. Specjalista zwany mananara wyjmuje z niej taśmy i kordonek, którymi starannie przytwierdza tari wokół tępo ściętej ostrogi. Potem zakłada na ostrze plastikową pochwę. Noże są ostre jak fryzjerskie brzytwy. Koguty leżą spokojnie na rękach właścicieli, ale uważać trzeba. Ostrza mogą też sporo powiedzieć o ptasim wojowniku. Jeśli nosi tari na prawej łapie, to znak, że nie z żółtodziobem ma się do czynienia. Koguty są bowiem lewonożne i instynktownie szarżują lewą łapą. Nóż na prawej nodze utrudni zadanie mistrzowi i zwiększy szanse przeciwnika. Być może też słabszy wojownik będzie nosił metalowe ostrogi na obu łapach – wszystko zależy od ustaleń właścicieli w trakcie parowania kogutów. Ring, obudowany do wysokości piersi blachą i sklejką, jest ciągle oblegany. Wewnątrz stoją czynni gracze. Właściciel faworyta walki czeka pod tabliczką z napisem meron, a słabszy konkurent – pod napisem wala. Na znak sędziego ptasi przeciwnicy stają dziób w dziób i zaczynają się tarmosić.

Czasem opiekun celowo daje podziobać swojego koguta dla wzmożenia agresji. To ważny moment dla sabongero, którzy mogą teraz sprawdzić temperament ptaków i wybrać faworyta. Potem zaczynają się zakłady między graczami. Gorączka jak na giełdzie! Wyćwiczone gesty i okrzyki: cztery palce poziomo, czterysta pesos. – Lo diez! Diez! I przy wygranej czterysta pesos da pięćset. Wszystko obserwuje i zapamiętuje bukmacher, zwany potocznie cristo, bo wciąż wyciąga ramiona, by powtórzyć gest gracza i potwierdzić zakład. Później z pamięci bezbłędnie wypłaci wygraną i wyegzekwuje dług. Karton na sznurku śmiga z lewej na prawą, wskazując llamado: koguta, na którego postawiono w danej chwili więcej pieniędzy. Porażka llamado jest mniej prawdopodobna niż porażka dehado, ale kosztuje więcej. A w ruch idą grube banknoty. Sypią się pięćsetki i tysiące. Dla wielu kilkudniowy budżet całej rodziny. Wreszcie opiekun areny zarządza ciszę. Uwaga! Wypuszczono ptaki!

Początek jest groteskowy: koguty stanęły do siebie bokiem. Faworyt zaczął dziobać okruchy z ziemi, a dehado sfajdał się na placu boju. Aż nagle oba ptaki ruszyły na siebie bez zapowiedzi. Szamotanina trwała krótko. Metalowa ostroga zrobiła swoje w kilkanaście sekund. Wrzawa i śmiechy. Jaka duma zwycięzcy, jaki wstyd przegranego! Następna walka jest już bardzo wyrównana. Ptaszyska wyciągają ku sobie wściekle głowy i stroszą kryzy. Zaczyna się bardzo dynamicznie: skoki, zwarcie i cięcie. Sabongero otoczyli walczące koguty. – Haaa! Dawaj! – kibicują na widok pierwszej krwi. – Oooo, taaak! Dalej! – krzyczą i odskakują, bo ptaki poruszają się szybko i mogą poranić widzów. Zwarcia są coraz krótsze. Gladiatorzy słabną, a okrzyki narastają. Wynik waży się na ostrzu noża. Wreszcie jedna ze stron przestaje się bronić. Sędzia chwyta za grzbiet coraz bardziej otępiałe koguty, ustawia dziobami do siebie, a gracze skandują: – Patay! Martwy! Równo, jak wojskową odezwę. Jeden z ptaków resztką sił dziobnął nieruchomego przeciwnika. Raz, drugi i trzeci. Zwycięstwo! A z eleganckich zwierząt zostały dwa zakrwawione obszarpańce. Szeroko uśmiechnięty zwycięzca przyjmuje gratulacje. Opłacił się wysiłek: zastrzyki z witamin na trzy tygodnie przed i kapsułki w zeszłą niedzielę. Jego podopieczny spisał się na medal. – Wygrałem! – krzyczy właściciel, choć był tylko kibicem. Do końca walki istnieje między nimi silna więź. Teraz jednak są na przeciwnych biegunach: człowiek jest szczęśliwy, a głowa poranionego ptaka zwisa ku ziemi. Półprzytomny, bezradnie rusza dziobem, kiedy krew spływa mu do gardła.

Kogutem zajmą się za moment, bo w tej chwili liczą się tylko ludzie. Liczy się duma zwycięzcy, który będzie dziś wiele opowiadał o walce, pił piwo z bryłą łupanego lodu i zajadał potrawkę z pokonanego kuraka. Triumfator musi jeszcze odpalić dziesięć procent właścicielowi obiektu i wypłacić wygraną z wewnętrznego zakładu. Dopiero po tym zwycięzca idzie do polowej kliniki. Własnoręcznie będzie szył koguta. Pod płotem z zielonego bambusa operacje przechodzą dwaj poprzednicy. Leżą spokojnie na kolanach właścicieli. Z apteczki mężczyźni wyjmują przyrządy. Żadnego znieczulenia nie będzie, a obrażenia wydają się beznadziejne. Oba ptaki leżą cicho, otępiałe z bólu. Anatomia znana z kuchni spogląda teraz spomiędzy piór żywego stworzenia. Ketgut przechodzi przez skórę i błony, czasem i przez wierzch samych mięśni. Zielona nić powoli zamyka szeroka dziurę w gardle, rozcięte do żywego mięsa udo i pierś. Przy szyciu skrzydła kogut zaczyna trząść się z bólu, ale nie ma sił piać. Widok trudny do zniesienia. Potem jeszcze na siłę palec do dzioba, trochę wody i potrząsanie, żeby usunąć skrzep z przełyku. O dziwo, dwie minuty później udręczony ptak zaczyna przechadzać się po podwórku. Prawdziwy wojownik! W domu dostanie jeszcze antybiotyki. Do kolejnej walki będzie mógł stanąć dopiero za rok, a po sześciu latach służby zajmie miejsce w kurzym haremie, by zostać protoplastą kolejnego rodu gladiatorów. Za plecami sabongero też trwa walka, choć spokojniejsza i w mieszanym gronie. Pod płóciennym daszkiem jest rozgrywana sakla. Na stole rozłożono planszę, która pokryła się banknotami wszystkich nominałów. Jest też krupier, który wyciąga z talii tajemnicze karty jak z tarota.

Potem zaczyna się skomplikowana gra. Hazard jest na Filipinach w wielu formach dozwolony i towarzyszy Filipińczykom przez całe życie. Dzieci zaczynają grą w orła czy reszkę. Co prawda rzucają jednopensówkami z José Rizalem, ale tylko wygrany pójdzie do sklepiku po czekoladowe chrupki. O pieniądze grają w górach, pod mangowcem, na chwiejnym stoliczku i w miejskich kasynach. Grają i nad przeszkloną trumną przez kilka dni czuwania i oddają dolę rodzinie zmarłego na pokrycie kosztów pogrzebu. O taki hazard nikt się nie śmie czepiać. Argumenty nielicznych na Filipinach przeciwników sabongu są oczywiste. Zwolennicy odpowiadają zaś, że koguty mają naturalną skłonność do wzajemnej agresji, a na ringu same decydują, kiedy zacząć walkę. Że mogą też zwyczajnie uciec, choć pewnie trafią wówczas do karnego rondla. Okrucieństwo sabongu nie polega jednak na samym aranżowaniu walk, lecz na potęgowaniu obrażeń zadawanych przez zwierzęta zupełnie nieświadome konsekwencji swojego ataku.

Można też doszukiwać się jasnych stron ptasich pojedynków. Walki kogutów zbliżają ludzi i wytwarzają między nimi więź braterstwa. Są w centrum życia towarzyskiego spajającego lokalne społeczności. Gracze kierują się nieformalnym kodeksem nakazującym uczciwość i wzajemne zaufanie. Wśród bojowych okrzyków i fruwającego pierza narasta atmosfera równości: mało gdzie biznesmen będzie poklepywał radośnie po plecach prostego robotnika.

Sabong wydaje się mieć dziś bezprecedensowo silną pozycję w filipińskim społeczeństwie. Obrońcy praw zwierząt mogą wywalczyć nakaz używania środków przeciwbólowych, ale nie powstrzymają rzezi trzynastu milionów kogutów rocznie. Zapaleni sabongero zasiadający w Kongresie otwarcie sprzeciwiają się próbom ograniczenia ich ulubionej dyscypliny. Pozycja sabongu jest nienaruszalna. Nie wykorzeni się go, tak jak nie wyrwie się łyka z rosnącego drzewa. Zakład?

Źródło: poznaj-swiat.pl

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

E-PLAY.PL