Ostatnia aktualizacja: 19 lipca 2015
Hazard nie jest w Japonii legalny, co nie przeszkadza pachinko generować – według różnych szacunków – około biliona złotych obrotu.
To także przemysł istotny z punktu widzenia graczy. Dzięki niemu z grami jest coraz mniej po drodze Konami czy Sedze.
Pierwsza wizyta w salonie pachinko to niezapomniane przeżycie. „Pachi pachi” to japońska onomatopeja na „trzask małych, płonących przedmiotów”. Pachinko, którego nazwę zainspirowała, nie ma z tym sielskim odgłosem nic wspólnego. Oprócz uśmiechniętej obsługi w drzwiach wita nas przede wszystkim NIEWYOBRAŻALNY HAŁAS.
Harmider dziesiątek ustawionych w rzędach maszyn bombarduje bębenki z mocą przelatującego nad głową odrzutowca. Po nim drogi oddechowe atakuje papierosowy dym. Ocknięcie się z wywołanego kakofonią szoku prowadzi wprost do kolejnego – kulturowego.
Do szalenie miłej i pomocnej obsługi na każdym kroku można się przyzwyczaić po kilku dniach w Japonii. Już na lotnisku trzy stojące w pięciometrowych odstępach panie dbają o ustawienie się w odpowiedniej kolejce do kontroli paszportowej. Mijając na rowerze większe prace drogowe (czyli takie z co najmniej pięcioma robotnikami), na ich początku ukłoni się nam w pas jeden – specjalnie do tego celu oddelegowany – pracownik, a drugi podziękuje za wyrozumiałość i pomacha serdecznie na ich końcu.
Także w większych salonach pachinko ustawiona na każdym kroku obsługa upewni się, że klient zostanie odpowiednio przywitany, obsłużony (oczywiście nienachalnie) i pożegnany. Jak nienagannie ubrani i uśmiechnięci pracownicy znoszą ten hałas przez kilka godzin? Nie mam pojęcia.
Czytaj całość na: polygamia.pl
G-shock
07:07 20/07/2015