Ostatnia aktualizacja: 27 kwietnia 2024
Nikodem Skotarczak był ojcem chrzestnym trójmiejskiego podziemia i jednym z najbardziej wpływowych gangsterów w Polsce. Ostatnio wychodzą rewelacje na temat peerelowskiego półświatka, w którym dojrzewał.
Okazuje się, że on i kilka „wybitnych” postaci tego środowiska byli współpracownikami milicji, SB bądź Wojskowej Służby Wewnętrznej. Dzięki dokumentom IPN wiadomo dzisiaj, że parasol ochronny nad ówczesnymi interesami „Nikosia” roztaczały służby specjalne.
Nikodem urodził się w 1954 w Gdańsku. W Gdańsku też dorastał. Z wykształcenia był ogrodnikiem. Ukończył zasadniczą szkołę zawodową w Pruszczu Gdańskim. Nie w głowie mu było ogrodnictwo, wkrótce zatrudnił się jako ochroniarz w nocnym klubie „Lucynka”, gdzie schodzili się przedstawiciele gdańskiego półświatka i piłkarze Lechii Gdańsk. Był także ochroniarzem w gdyńskim lokalu „Maxim” oraz „Mecenasa” – wówczas największego pasera w Trójmieście.
W połowie lat siedemdziesiątych został cinkciarzem. W tym samym czasie – jak opowiadają starzy gliniarze – założył pierwszą zorganizowaną grupę przestępczą zajmującą się przemytem kradzionych samochodów z Niemiec i Austrii do Polski. Późniejszym wyczynom zawdzięcza określenie go jako ojca chrzestnego polskiej mafii złodziei samochodów. Oficjalnie Skotarczakowi udowodniono paserstwo lub kradzież niespełna 30 aut. Nieoficjalnie mówi się, że on i jego ludzie mogli przemycić nawet kilka tysięcy. Ich odbiorcami byli m.in. peerelowscy dygnitarze. Samochody często sprowadzano na konkretne zamówienie klienta.
Nikoś zasłużony dla miasta
„Nikoś” był namiętnym kibicem piłkarskim. Na początku lat osiemdziesiątych, sponsorował Lechię Gdańsk, a po zdobyciu przez nią Pucharu Polski w sezonie 1982/1983, otrzymał z rąk ówczesnego prezydenta miasta tytuł „Zasłużonego dla Gdańska”. W tym czasie, w przemycie samochodów z Niemiec pomagali mu rugbiści „Lechii”.
W połowie lat osiemdziesiątych wyemigrował do Niemiec – stamtąd nadal kierował przemytem kradzionych samochodów. Jego grupa była perfekcyjnie zorganizowana. Według ustaleń policji pracowało dla niego wówczas blisko 300 osób, po obu stronach granicy: złodzieje, przemytnicy, właściciele „dziupli”, w których ukrywano samochody, fałszerze dokumentów a nawet celnicy. Mieszkał z pierwszą żoną w Hamburgu, gdzie był współwłaścicielem firmy „Skotex”, oraz sklepu z elektroniką. W listopadzie 1986 roku przeniósł się do Berlina. W 1989 r. został zatrzymany przez tamtejszą policję podczas kradzieży luksusowego Audi 90 coupe. Dostał za to 1 roku i 9 miesięcy więzienia. Trafił do słynnego berlińskiego Moabitu. Nie posiedział długo, 4 grudnia 1989 roku, po niecałych trzech miesiącach odzyskał wolność podstępem – zamienił się ubraniami ze swoim młodszym bratem podczas widzenia. Niemcy odkryli fortel po kolejnych trzech miesiącach.
Do Polski „Nikoś” wrócił nielegalnie przez Austrię na początku lat 90. Dwa lata później w Krakowie wymknął się z policyjnej obławy. W lipcu tego samego roku uciekł z policyjnego konwoju w Warszawie. Poszukiwany listem gończym, ukrywał się przez kilka miesięcy. Wpadł w sidła w lutym 1993 roku na warszawskim Żoliborzu. Zarzut: posługiwanie się fałszywym paszportem i ucieczka z policyjnego konwoju. Wkrótce stanął przed sądem i dostał na dwa lata. W lutym 1994 roku opuścił więzienie za dobre sprawowanie.
Nikodem Skotarczak, znajomy Olafa
Po odzyskaniu wolności zaczął inwestować w legalne interesy, ale współpracował także m.in. z gangiem wołomińskim Wiesława Niewiadomskiego ps. „Wariat” (zginął od serii z karabinu maszynowego w lutym 1998 roku). Miał taki autorytet wśród złodziei samochodów, że należące do VIP-ów skradzione auta był w stanie odzyskać za darmo. W październiku 1996 roku, przed Sądem Wojewódzkim w Gdańsku rozpoczął się kolejny proces Nikodema – został oskarżony m.in. o kierowanie grupą przestępczą zajmującą się kradzieżami samochodów. W roku 1997 „Nikoś” wystąpił w filmie „Sztos” – debiucie reżyserskim Olafa Lubaszenki. Zagrał epizod, witając się z cinkciarzem Erykiem (granym przez Jana Nowickiego) w nielegalnym kasynie.
Skotarczak został zamordowany 24 kwietnia 1998 roku, około południa w gdyńskiej agencji towarzyskiej „Las Vegas”, kiedy siedział przy stole z dobrym znajomym Wojciechem K., jednym z założycieli towarzystwa ubezpieczeniowego „Hestia”. Do przybytku weszło dwóch zamaskowanych mężczyzn. Jeden z nich strzałami z bliskiej odległości zabił Skotarczaka. Wojciech K. został ranny w nogę. Prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku śledztwo nie przyniosło rezultatów. Zabójcy ani ewentualnych zleceniodawców do tej pory nie schwytano.
Niemiecki dziennikarz Werner Rixdorf napisał o „Nikosiu” biograficzną książkę wydaną w 1993 roku w Berlinie. Na wszystkich polskich dachach wróble ćwierkały o tym, kto zlecił zabójstwo „Nikosia” ale każdy ćwierkał inaczej. Na przykład krążyły plotki, że wszedł w drogę Zbigniewowi M. ps. Carrington z Wielkopolski, który przemycał spirytus. Inni przypuszczają, że mógł zginąć po tym, jak odmówił udziału w zabójstwie gen. Marka Papały…
Gangsterka pod kuratelą SB
Już za życia był legendą. Z jednej strony groźny boss trójmiejskiej mafii, z drugiej bywalec salonów. Interesami „Nikosia” pierwsi zainteresowali się oficerowie Wojsk Ochrony Pogranicza w latach 70. Podejrzane były jego częste wypady za granicę – najczęściej jeździł do Niemiec doglądać złodziejskiego interesu. Wtedy WOP-owcy wpadli na trop powiązań jego gangu ze Służbą Bezpieczeństwa. W PRL paszporty wydawał specjalny wydział, który był częścią SB. W latach 80. gang zajął się przemytem aut na masową skalę. Był śledzony, milicja wiedziała o nim bardzo dużo ale jemu samemu włos nie spadł z głowy. Dopiero w III RP akt oskarżenia trafił doi sądu ale proces przerwała śmierć „Nikosia”.
Jak wynika z dokumentów IPN, kuratela oficerów SB nad „Nikosiem” była ewidentna. Jego gang prowadził dla swoich opiekunów lewe interesy. Tylko w ten sposób można wytłumaczyć „nietykalność” Skotarczaka, mimo że SB zainstalowała w gangu kilku swoich agentów. W latach 1989-1992 powstał mafijny układ, którego mózgiem byli dawni oficerowie służb specjalnych. W połowie lat 90. układ wymknął się spod kontroli, pojawiły się sprzeczne interesy. Strzelali do siebie nie tylko pospolici gangsterzy. Ginęli także ludzie dysponujący wiedzą o polskiej mafii. Już w 1991 r. przed własnym domem zastrzelono Andrzeja Stuglika, byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu MSW.
Źródło: gp24.pl
"Trochę szukanie dziury w całym biorąc pod uwagę natłok hazardowych reklam dosłownie wszędzie..."
"To chyba konkurencja forebtu opłaca te teksty redakcji e-play... Co to za bzdurna informacja, w czasach, gdy dzieciaki oglądają reklamy sts skierowane tematycznie do dzieci i mlodziezy, dziadki kupują wnuczkom zdrapki "nie hazardowego" lotalizatora, a superbet niemal wyskakuje z lodówki i nie patrzy na wiek konsumenta. Wstyd e-play"
"Jakieś kompy znaleźli i jaka akcja? Oni już naprawdę nie mają kogo łapać i statystyki robią. Takie służby zaangażowane w proceder paru komputerów i opłakanych lokali. Marnują pieniądze podatników"
"Mnie to wkurza te obstawianie państwowego totalizatora: stoję w Żabce a przede mną emeryt podaje jakieś cyfry, kupuje losy, czas zabiera… w saloniku prasowym chce kupić gazetę a to był jakiś tam dzień kumulacji i ludzie poje@@ni stoją w kolejce i obstawiają liczby. To jest hazard. Hazard też jest w radio RMF „wyślij sms a już teraz każdy sms mnożymy x70” więc jak każdemu mnożą to co to za bonus? Może trzeba zacząć od ograniczenia tych konkursów SMS i zdrapek/obstawiania liczb na stacji w sklepie i kiosku?"
"Reklamy Totalizatora powinny być zabronione. To namawianie ludzi do hazardu. Emeryci wydają całe emerytury na zdrapki. W czasie losowania gadają że jeden trafił milion a że reszta przegrała 10 mln tego już nie powiedzą. Zakazać tych praktyk."