Mateusz Juroszek: Nie gram w to, czego nie rozumiem

Wywiady
Iwo 25/02/2021

Ostatnia aktualizacja: 25 lutego 2021

Sport utknął w pandemii, ale Mateusz Juroszek nie przestał zarabiać. Wbrew okolicznościom jego bukmacherska spółka STS nawet zwiększyła przychody i zyski, a on sam zaczął zarabiać spore pieniądze na inwestycjach giełdowych Chce stworzyć nawet własny fundusz. Niekoniecznie dla hazardzistów.

FORBES: W marcu wyglądało na to, że już po was – C0VID-19 wstrzymał niemal wszystkie piłkarskie ligi Europy.

Mateusz Juroszek: To stwierdzenie mocno na wyrost, prowadzimy naprawdę silny i stabilny biznes. Ale kiedy odwoływane były pierwsze mecze, nie spodziewaliśmy się, że lockdown sportu będzie aż tak głęboki. Byłem wtedy z rodziną na feriach. Póki grała Ekstraklasa, łudziłem się, że jakoś to będzie. Ale już wtedy musieliśmy przewidywać konieczność realizacji planu awaryjnego. I kiedy wszystko stanęło, zaczęliśmy go wprowadzać w życie. Musieliśmy tak ustawić biznes, żeby przynajmniej nie tracić, ale jednocześnie nie robić drastycznych redukcji kosztów i utrzymać rozwój technologii. To bardzo ważne, że ten rok przeszliśmy bez zwolnień i cięć wynagrodzeń. Daliśmy pracownikom poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. A gdy zrobiło się naprawdę ciężko, pocieszało mnie, że w ostatecznym rozrachunku na takich kryzysach zawsze zyskują najsilniejsi.

Czy pieniądze z piłki nożnej nie zaczęły jakoś przepływać na inne zakłady, choćby na e-sport?

– Staraliśmy się tak poukładać ofertę, żeby zminimalizować straty. I rzeczywiście, zadziałała oferta sportów wirtualnych, e-sportu, były też mecze w FIF-ę, no i obstawianie kart, które wprowadziliśmy jako pierwsza firma na polskim rynku kilka miesięcy przed pandemią. Kasyna online nie możemy prowadzić, bo w Polsce jest ono objęte monopolem. Ale wprowadziliśmy innowacyjny produkt, który bardzo dobrze się przyjął. Umożliwia zawieranie zakładów na wynik w kilka rodzajów gier karcianych. Użytkownicy STS mogą obserwować je na żywo, na stronie czy w aplikacji, i nie tylko obstawiać, ale też rozmawiać z krupierem przez czat. Jesteśmy z tym rozwiązaniem pierwsi na rynku i to absolutny hit. Dzięki takim zabiegom w kwietniu i maju powstrzymaliśmy spadki na poziomie 40–50 proc. i zarabialiśmy na bieżące koszty. Policzyłem, że nawet w najczarniejszym scenariuszu, gdyby sport zniknął na 2–3 lata, to i tak jakoś byśmy przetrwali. To pokazuje, że zbudowaliśmy biznes na naprawdę mocnych fundamentach.

Tak źle jednak nie było. Już w maju zaczęła grać Bundesliga.

– Szybko powstała nawet kumulacja spotkań, bo każda liga odrabiała stracony czas. W związku z tym my w połowie czerwca mieliśmy już ruch jak na mundialu albo jeszcze lepszy. Później praktycznie nie było wakacji, bo wszyscy grali, a jesień ostatecznie też była bardzo dobra dla bukmacherów. Rok zakończyliśmy więc ze wzrostem biznesu o 7 proc., chociaż w kwietniu myślałem jeszcze, że super wynikiem będzie 70–80 proc. przychodów z 2019 roku.

A jak sytuacja rozwija się teraz?

– Obawiałem się, że branża mocno spowolni. Że gracze nie będą już tak chętnie typowali wyników sportowych zmagań. Wszystko jednak dobrze się ułożyło. Co więcej, tych środków przeznaczanych na grę bywało nawet więcej, bo ludzie nie pojechali na urlopy, nie było wesel, kin, restauracji. A ile można robić zakupów w internecie? Teraz szykuje się Euro, więc liczymy na naprawdę dobry rok. Szacujemy kilkadziesiąt procent zwyżki rok do roku. Już teraz, po dwóch miesiącach, widzimy, że idzie nieźle.

Jak to możliwe, że rynek ma jeszcze taki potencjał wzrostu? Przecież już jest wart 7 mld złotych.

– Po pierwsze, Polacy się bogacą i obstawiają coraz więcej. Po drugie, znaczna część naszego kilkudziesięciomilionowego budżetu marketingowego idzie na to, aby poszerzać rynek. I idzie nam to coraz lepiej. Pozyskujemy dwa razy więcej klientów niż rok temu. A nasycenie rynku w Polsce jest małe w stosunku nawet do Czech czy Słowacji, nie wspominając o Włoszech czy Wielkiej Brytanii. Nawet w Niemczech rynek jest dziewięciokrotnie większy, chociaż mieszkańców jest tylko dwa razy więcej. Dzisiaj typowym klientem bukmachera jest 32-letni mężczyzna, który interesuje się sportem. Tyle że w Anglii dodatkowo wiele kobiet gra w kasynie lub w bingo. Korzysta na tym nasza spółka działająca na rynkach zagranicznych. Statystycznie Polak obstawia średnio 20 zł na zakład, Polak w Anglii 50 funtów, a Anglik w Anglii 150 funtów. Nawet w Szwecji, jak pan pójdzie wieczorem na spotkanie ze znajomymi, to każdy zrzuca się po 500 koron, na tablecie uruchamiacie aplikację z kasynem online i parę godzin za to gracie. W czasie lockdownu, gdy zabrakło piłki, internetowe kasyna wystrzeliły.

Robicie zakłady na karty, ale jednak trochę was to wszystko omija.

– Jeśli chodzi o kasyna online, w Polsce mamy gigantyczną szarą strefę. Mówimy o miliardach złotych. Mamy jedno internetowe kasyno zarządzane przez monopolistę, czyli Totalizatora Sportowego, i nie ma co kryć, że jest ono po prostu słabe. Do tego mamy kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset, kasyn na licencjach „offshore”, np. z Curacao, które działają nielegalnie i nic sobie nie robią z polskiego prawa. Bo nasza legislacja, gwarantując państwowy monopol, i tak jest niezgodna z prawem unijnym. Nie można więc za to karać. Jedyne co Ministerstwo Finansów może zrobić, to zablokować domenę, ale za chwilę pojawi się nowy adres i takie obostrzenia bez trudu da się obejść. Najlepszym rozwiązaniem byłoby umożliwienie prowadzenia kasyn online lokalnym bukmacherom, tak jak się dzieje w całej Europie. Gdyby tak się stało, to spełniając wszelkie zasady odpowiedzialnej gry oraz kontroli przepływów pieniężnych, my jako sam STS bylibyśmy w stanie dowieźć do Ministerstwa Finansów kolejne kilkaset milionów złotych z podatków. Całą technologię już mamy, wystarczy włączyć przycisk. A co będzie z e-sportem?

Jego błyskotliwa kariera skończyła się wraz z uruchomieniem lig?

– Na razie nie jest to wielki biznes, ale my mamy 80 proc. polskiego rynku e-sportowego i zarabiamy na nim kilka milionów złotych rocznie. E-sport jednak rośnie i jest ważny dla pozyskiwania nowych klientów. Kiedy ja miałem 18 lat, to z kolegami graliśmy w piłkę, oglądaliśmy Ligę Mistrzów w telewizji i codziennie chodziliśmy do STS-u. A teraz 18-latek nie ma w domu Ligi Mistrzów. W piłkę w szkole też część z nich już chyba nie gra, bo wszyscy mają telefony, tablety i konsole, więc żeby do nich trafić, musimy być w e-sporcie.

Dużym waszym projektem ostatnich lat było też wyjście poza Polskę.

– Na razie biznes rozwijamy głównie w Wielkiej Brytanii. To trudny rynek, ale za to bardzo lukratywny. Poza tym rozglądamy się nieco po świecie i w najbliższych miesiącach wejdziemy pewnie na kilka nowych rynków. Interesujące są m.in. europejskie kraje, gdzie biznes gamblingowy przechodzi lub przeszedł już proces regulacji i warto mieć lokalną licencję, tak jak w Holandii czy Hiszpanii. Za granicą mamy już kilkaset milionów przychodów i rośniemy kilkadziesiąt procent rocznie. Przy skali działalności grupy nie jest to więc bardzo dużo, ale to wpływa na profesjonalizację biznesu. Wiele rozwiązań, m.in. technologicznych, które sprawdziły się w Anglii, przenosimy do Polski.

„Do inwestycji w Allegro przekonałem ojca, który był bardzo niechętny, bo uważał, że jest zbyt drogie. Wytłumaczyłem mu jednak, że to nie ma znaczenia, bo nie kupuję tego długoterminowo, tylko żeby spróbować zarobić na debiucie”

Cały czas pan mówi o rozwoju technologii, ale gdy korzysta się z aplikacji STS-u, to człowiek nie ma poczucia, że coś się dramatycznie zmienia.

– Już 90 proc. przychodów generujemy online, więc jesteśmy spółką niemalże czysto technologiczną. Dlatego inwestycje idą głównie w tym kierunku. Bardzo dużo dzieje się „na zapleczu” – mamy cały system wpłat i wypłat, żeby w sobotę wieczorem mógł pan w kilka minut po zleceniu płatności w STS-ie otrzymać pieniądze na swoje prywatne konto. Nie korzystamy z zewnętrznego dostawcy w tym zakresie, a całą technologię napisaliśmy sami. Tego nie robi tak nikt w Europie. U nas wszystko musi działać bez potknięć, żeby nie zdarzyło się, że klient nie może zrobić zakładu albo zasilić konta. Gdy rozmawiam z głównymi dostawcami płatności, oni mówią mi, że mają dwóch najbardziej newralgicznych partnerów: STS i InterCity, bo w obu przypadkach nie ma opcji, żeby klient nie mógł dokonać transakcji. Nie może być błędów, dlatego każdy system musimy mieć zdublowany. Dla nas bardzo ważna jest nawet kwestia, jak precyzyjne kursy posiadamy w ofercie. Nie może być żadnych luk i pola do arbitraży, bo to rocznie przekłada się na kilka milionów złotych wyniku. Do tego cały czas dokładamy nowe produkty i funkcjonalności, tak jak wspomniane obstawianie wyników w grach karcianych. Sercem technologii w spółce bukmacherskiej, tak jak i w banku, jest platforma. Może pan prowadzić bank jak w Grecji, gdzie nic się nie zmienia od 20 lat, albo tak jak w Polsce, gdzie użytkownicy uwielbiają technologie i aplikacje niektórych banków, a te należą do najlepszych na świecie. I tak jak STS, najlepsze polskie banki są po prostu spółkami technologicznymi. To dla nas sprawa zasadnicza, stąd m.in. decyzja o przejęciu czeskiego Betsysa, który od lat jest głównym partnerem technologicznym STS-u.

No właśnie, przy wszystkich inwestycjach i obciążeniach fiskalnych STS daje sporo nadwyżek finansowych, które pan aktywnie inwestuje. W czasie ubiegłorocznego szaleństwa giełdowego też pan kupował?

– W okolicach 16 marca, kiedy giełdy nurkowały, duże kwoty przeniosłem z funduszy na GPW. Udało się trochę zarobić. Dużo też zainwestowałem w amerykańskie akcje.

W Polsce inwestuje pan szeroko, w cały WIG20 czy raczej w poszczególne spółki?

– Staram się być świadomym inwestorem i nie angażować w firmy, których nie rozumiem. A nie rozumiem spółek surowcowych czy energetycznych. Najbliższy jest mi gambling, kasyno i technologia związana z zakładami. Mam cały portfel akcji takich firm, głównie notowanych w Londynie albo na Nasdaq w Sztokholmie. I na każdej notujemy duże wzrosty. Sporo angażuję się w start-upy technologiczne z naszej branży – na przykład takie z Izraela czy Londynu, które nastawione są na rynek amerykański. USA to rynek, który przeżywa błyskawiczny rozwój i za dwa, trzy lata te firmy będą za oceanem przejmowane. Już dziś mogę wytypować pięć spółek, które za pięć lat będą tam liderami swoich segmentów. Myślę nawet o tym, żeby z kolegami z Londynu założyć fundusz inwestycyjny wyspecjalizowany w branży gamblingowej, który będzie inwestował na najszybciej rozwijających się rynkach świata. Moją przewagą jest to, że inwestorzy finansowi często nie rozumieją, na czym polega biznes tych spółek. Nie potrafią ich wycenić i przepuszczają okazję. A ja dokładnie wiem, jak je wyceniać. Tak było chociażby ze szwedzkim Better Collective, technologiczną spółką wyspecjalizowaną w pozyskiwaniu klientów dla firm bukmacherskich. Nawet pokazywałem ich polskim zarządzającym TFI. Nic z tego nie rozumieli, a my z ojcem zainwestowaliśmy kilka milionów euro. Mamy dziś spory pakiet i bardzo pokaźny zwrot z tej inwestycji. Obserwując, jak idzie biznes w STS-ie, wiem, jak będzie się rozwijać branża. To dlatego w styczniu zacząłem kupować spółki bukmacherskie w całej Europie. Byłem pewien, że wyniki z początku roku będą świetne.

A inne spółki technologiczne pana nie interesują? Szlagierem roku był e-handel.

– Nie lubię inwestować, zanim nie przyjrzę się dobrze spółce, sam nie przeczytam raportów i analiz. W przypadku Better Collective uczestniczę w każdej konferencji wynikowej. A to jednak zajmuje trochę czasu.

To oznacza, że w debiucie Allegro pan nie uczestniczył?

– Allegro akurat kupiłem. Przekonałem do tego także ojca, który był bardzo niechętny, bo uważał, że jest zbyt drogie. Wytłumaczyłem mu jednak, że to nie ma znaczenia, bo nie kupuję tego długoterminowo, tylko żeby spróbować zarobić na debiucie. Takie transakcje więc się zdarzają. Co więcej, nawet teraz zainwestowaliśmy kilkadziesiąt milionów w spółkę spoza branży bukmacherskiej notowaną na GPW. Nie mogę jeszcze podać nazwy, ale uważam, że to dobra inwestycja dla mojej rodziny.

Pod szerokie trendy też więc pan grywa.

– Oczywiście. COVID-19 nie tylko przyspieszy pewne procesy, ale przyniesie nam dużo dobrego. Ludzie zaczną bardziej dbać o zdrowie i środowisko, a świat uratują technologia i nauka. Nie da się tego ignorować, więc jeśli moi doradcy powiedzą: „Panie Mateuszu, teraz 15 proc. portfela warto przesunąć na biotechnologię”, to ja to zrobię. Nie będę jednak dobierał poszczególnych spółek. Zostawię to specjalistom. W ogóle uważam, że dziś są ogromne możliwości inwestycyjne. Ten, kto dysponuje odpowiednim kapitałem, może naprawdę sporo zarobić.

Źródło: Forbes

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

E-PLAY.PL