Ostatnia aktualizacja: 5 stycznia 2018
Wpadli po anonimowym telefonie. Krakowski sąd skazał ich na kary więzienia i zwrot zagarniętych pieniędzy.
Mam przyjemność z dyrektorem? – głos w słuchawce domagał się rozmowy z szefem jednego z krakowskich kasyn. Witold F. potwierdził, że jest przy aparacie i rozmówca zdecydowanym tonem rzucił, iż ma wiarygodne informacje, że z jego instytucji giną duże sumy pieniędzy. – A to przecież kradzież w biały dzień i to przed pana nosem – skwitował.
Dyrektora F. po latach pracy w branży mało interesowały plotki. Zapewnił dzwoniącego, że system 23 nieruchomych i 4 ruchomych kamer w kasynie działa bez zarzutu, pracownicy odpowiedzialni za procedury bezpieczeństwa wypełniają swoje obowiązki z niezwykłą starannością, a personel jest starannie dobrany z nader licznego grona chętnych. Wszyscy zostali dokładnie wyszkoleni i sprawdzeni. Barmani, krupierzy, kasjerzy, kelnerki i sprzątaczki. – I nawet ja… – na koniec zażartował dyrektor.
Nieprzespana noc dyrektora
Anonimowy rozmówca wpadł mu w słowo: a personel techniczny?
Dyrektor tylko się uśmiechnął i zwrócił uwagę rozmówcy, że technicy są od wymiany żarówek i naprawy zepsutych gniazdek elektrycznych w kasynie.
– I co jeszcze robią technicy? A czy czasem … – nie dokończył rozmówca. Dyrektorowi zaświtała w głowie pewna myśl i dlatego nawet nie zauważył momentu, w którym rozmowa została przerwana.
Po nieprzespanej nocy dyrektor wezwał głównego specjalistę od spraw bezpieczeństwa i zobowiązał go do absolutnej tajemnicy. Pod pretekstem remontu zainstalowano cztery dodatkowe kamery, o istnieniu których nie wiedział prawie nikt z personelu kasyna.
Oprócz tego dyrektor zarządził dyskretną kontrolę księgową. No i szybko się okazało, że coś tu nie gra. Już wstępne wyliczenia pokazały, że brakuje około 900 tys. zł!
Dyrektora Witolda F. oblał zimny pot, gdy się o tym dowiedział. – Pal licho pieniądze, ale moja reputacja… – ubolewał i tym intensywniej zaczął szukać złodziei.
Długo to nie trwało, bo po kilku dniach od montażu dodatkowych kamer monitoring zarejestrował, jak Henryk, jeden z techników, majstruje przy jednym z automatów i coś z niego wyjmuje. Mężczyznę zatrzymano i wezwano policję, by sprawdzić, co ukrywa. Henryk jeszcze przed przyjazdem funkcjonariuszy dobrowolnie wydał ukradzione 10 410 zł.
Przesłuchiwany przez prokuratora potwierdził, że zabrał pieniądze, ale nie chciał powiedzieć nic więcej. Zaczęto przeglądać nagrania z kamer i na nich zauważono, że nie tylko Henryk, ale i pozostali technicy podbierają gotówkę.
Na zwolnionym obrazie
Dopiero obraz z kaset puszczony na zwolnionych obrotach był w stanie pokazać, jak wszystko się odbywa. W ciągu kilku dni do aresztu trafili Marek, Piotr, Paweł i Seweryn. Dołączył do nich wkrótce jeden kasjer Robert. Kilka miesięcy milczeli o swojej roli w przestępczym procederze. Pękli dopiero, gdy obiecano im wolność za szczerość, wtedy przyznali się do winy i po zapłaceniu kaucji sięgających 30 tys. zł wyszli z aresztu.
Ujawnili mechanizm kradzieży, na który – o dziwo – wpadli niezależnie od siebie; uprawiali ten proceder prawie rok. Oprócz tego że, jak zauważył dyrektor kasyna, wymieniali żarówki i gniazdka elektryczne, zajmowali się też naprawami maszyn do hazardu. Przy okazji poznali procedury, jakie towarzyszą wyciąganiu pieniędzy z maszyn i przeliczaniu gotówki. To właśnie do ich obowiązków należało także wyjmowanie z automatów do gry specjalnych pojemników z monetami tzw. hopperów.
Takie ciężkie, metalowe skrzynki mieszczą do tysiąca monet i technicy otwierali te przenośne sejfy specjalnym kluczem. Potem komisja składająca się z dwóch, trzech osób wyciągała pieniądze i po godzinach pracy kasyna przeliczała je w jednym z pomieszczeń. Technicy zorientowali się, że sami mogą, pod pozorem natychmiastowej naprawy maszyny, wyjąć hopper i skraść jednorazowo do 60 monet o nominałach 5 zł i schować je w kieszeniach. Czasem udawali, że hopper musi zostać wyczyszczony i to było powodem wzięcia go w swoje ręce. Technicy stali się na tyle bezczelni, że gdy potrzebowali pieniędzy na obiad, drobny prezent dla żony, wyjmowali hopper i zręcznie „czyścili” go, ale z pieniędzy. Potrzeby mieli oraz większe, więc nie szczędzili starań, by dobrać się do faktycznie dużych sum w banknotach. One znajdowały się w nieco innych pojemnikach, tzw. akceptorach, które też były w środku maszyn grających. Paweł i Marek mimo formalnego zakazu mieli okazje, by wejść do pomieszczenia, gdzie znajdowała się centrala monitoringu kasyna.
Całość czytaj na: gazetakrakowska.pl
"Trochę szukanie dziury w całym biorąc pod uwagę natłok hazardowych reklam dosłownie wszędzie..."
"To chyba konkurencja forebtu opłaca te teksty redakcji e-play... Co to za bzdurna informacja, w czasach, gdy dzieciaki oglądają reklamy sts skierowane tematycznie do dzieci i mlodziezy, dziadki kupują wnuczkom zdrapki "nie hazardowego" lotalizatora, a superbet niemal wyskakuje z lodówki i nie patrzy na wiek konsumenta. Wstyd e-play"
"Jakieś kompy znaleźli i jaka akcja? Oni już naprawdę nie mają kogo łapać i statystyki robią. Takie służby zaangażowane w proceder paru komputerów i opłakanych lokali. Marnują pieniądze podatników"
"Mnie to wkurza te obstawianie państwowego totalizatora: stoję w Żabce a przede mną emeryt podaje jakieś cyfry, kupuje losy, czas zabiera… w saloniku prasowym chce kupić gazetę a to był jakiś tam dzień kumulacji i ludzie poje@@ni stoją w kolejce i obstawiają liczby. To jest hazard. Hazard też jest w radio RMF „wyślij sms a już teraz każdy sms mnożymy x70” więc jak każdemu mnożą to co to za bonus? Może trzeba zacząć od ograniczenia tych konkursów SMS i zdrapek/obstawiania liczb na stacji w sklepie i kiosku?"
"Reklamy Totalizatora powinny być zabronione. To namawianie ludzi do hazardu. Emeryci wydają całe emerytury na zdrapki. W czasie losowania gadają że jeden trafił milion a że reszta przegrała 10 mln tego już nie powiedzą. Zakazać tych praktyk."