Podwójne morderstwo, Kasino Zoppot i dwa miliony

Kiedy przy ruletce w sopockim kasynie padała największa wygrana w jego historii, w odległej o kilkadziesiąt kilometrów wsi Klein Zunder ktoś brzytwą poderżnął gardła dwójce staruszków.
Kiedy przy ruletce w sopockim kasynie padała największa wygrana w jego historii, w odległej o kilkadziesiąt kilometrów wsi Klein Zunder ktoś brzytwą poderżnął gardła dwójce staruszków
Jeszcze na początku czerwca 1928 r. w Polsce spadł śnieg. Pomimo to lipiec tamtego roku był już ciepły i typowo wakacyjny. Zoppot, zwany po polsku Sopotami lub Monte Carlo Północy, przeżywał prawdziwy najazd turystów. Większość z nich, ledwie rozpakowawszy się, gnała zobaczyć dopiero co rozbudowane, półkilometrowe molo. Pewnie żaden z nich nie pomyślał, że kiedyś obiekt ten trafi do powoływanego właśnie w tym czasie, po sąsiedzku w Polsce, rejestru zabytków.
BANK ZOSTAŁ ROZBITY
W pełnych ogródkach i na zatłoczonych, plenerowych tanzdiele’ach, rozmawiano o pokazanym właśnie tego dnia w Berlinie filmie „Der Tanzstudent”, w której główną rolę zagrał urodzony w Katowicach Wilhelm Egon Fritz Fritsch, jedna z najjaśniej ówcześnie świecących filmowych gwiazd niemieckiego kina. W kurorcie pobrzmiewały też ciągle echa zakończonego niedawno, kolejnego „Tygodnia Sportu”. Nikt nie zwrócił uwagi na wchodzącego w poniedziałkowy wieczór, 30 lipca 1930 r., do modernistycznego kasyna w Sopotach, urzędnika warszawskich, miejskich zakładów energetycznych, inżyniera Glińskiego. Był jednym z tysięcy graczy zostawiających w tym miejscu fortuny. Miał też co przegrywać. Zarabiał miesięcznie 1000 zł. Kwotę przed wojną absolutnie do pozazdroszczenia.
Warto dodać, że inżynier w chwili wygranej był osobą o stabilnej sytuacji finansowej pisała „Gazeta”. O wygranej Glińskiego rozpisywały się rzecz jasna gazety nie tylko w Wolnym Mieście i na Pomorzu, ale w całej Polsce. Ta wygrana przyćmiła na moment nawet zdobyty dzień później przez dyskobolkę Halinę Konopacką, pierwszy w dziejach, olimpijski złoty medal dla Polski.
PODWÓJNY WYROK ŚMIERCI
Ale media pisały o jeszcze jednej sprawie, która, w tragicznych okolicznościach, wydarzyła się w tym samym czasie, w którym Gliński odbierał w kasynie swoje milijony. W odległej o 30 kilometrów, niewielkiej wsi żuławskiej Klein Zunder, czyli dzisiejszych Cedrach Małych, dokonano, jak podkreślała prasa, „ohydnego” morderstwa na sędziwym, urodzonym w 1861 r., gospodarzu Herrmanie Strunku i jego małżonce, matce siedmiorga dzieci. Ktoś poderżnął im podczas snu gardła ostrą brzytwą renomowanej firmy Solingen.
Wystraszony robotnik owinął Strunkowi szyję ręcznikiem. W kilka minut przybiegł z sąsiedniej wsi Gross Zunder, czyli Cedrów Wielkich, dr Sander, który założył rolnikowi opatrunek. Na próżno, ponieważ ten wkrótce umarł.
Zorganizowana naprędce ekipa pościgowa straciła ślad przy polskiej granicy. Już 2 sierpnia „Gazeta Gdańska” donosiła, że chodzi o Józefa Laskowskiego, który miał za sobą między innymi pobyt w zakładzie poprawczym. Następnego dnia gazeta informowała, że dzięki współpracy policji polskiej i wolnogdańskiej, w domu rodzinnym Laskowskiego w podwejherowskich Warszkowach znaleziono zakrwawione ubrania poszukiwanego. On sam zdążył jednak opuścić dom przed przybyciem policji.
Następnej nocy Laskowski został zatrzymany przez polskich celników pod Warszkowami i przekazany policji. Jako obywatel polski miał stanąć przed sądem w Starogardzie. Minęło kilka miesięcy. Nastał wyjątkowo mroźny luty roku 1929 r. Polskie media skupione były na potężnych zaspach śniegu, lodzie skuwającym szczelnie Zatokę Gdańską, miażdżącym kadłuby statków, i związanej z niskimi temperaturami klęsce socjalnej. W tej sytuacji podwójny wyrok śmierci za morderstwo dla Laskowskiemu wydany przez sąd w Wejherowie, zasłużył tylko na niewielką medialną wzmiankę.
Nikt też nie wspominał już inżyniera Glińskiego, po którym zaginął wszelki ślad. No, może nie wszelki. Niedługo potem polski rząd wprowadził formalny zakaz uczęszczania do sopockiej jaskini hazardu urzędnikom krajowej administracji. Motywowano to bezpieczeństwem państwowym, a w kasynie pojawiali się regularnie incognito funkcjonariusze Policji Państwowej i kontrwywiadu, tropiąc tych, u których dreszczyk emocji, czy wręcz nałóg był silniejszy od surowych przepisów. Ale to już zupełnie inna historia.
Bartosz Gondek
Źródło: Gazeta wyborcza