W trzy karty nie ma silnych na bankiera

Ciekawostki Gry hazardowe
Iwo 17/08/2021

Ostatnia aktualizacja: 24 kwietnia 2024

W grze w trzy karty wygrana jest z góry przesądzona. Wbrew naiwnym nadziejom graczy, szczęście nigdy się do nich nie uśmiecha. Trzy karty to przede wszystkim folklor, której towarzyszą swoisty rytuał i podejrzana atmosfera.

W pamiętnej komedii Tadeusza Chmielewskiego „Jak rozpętałem II wojnę światową” Franek Dolas w czasie swojej wędrówki przez kraje i fronty wojny światowej trafia między innymi do Legii Cudzoziemskiej. Choć Legia zdominowana jest przez Francuzów, posiłkom, które kucharz serwuje żołnierzom, daleko do wyrafinowanej kuchni francuskiej. Żeby ten stan rzeczy zmienić, Franek rozgrywa z handlarzami na bazarze „partyjkę” w trzy karty. Jak się łatwo domyślić, wraca do obozu z zapasem wiktuałów na co najmniej kilka tygodni.

Karty, kubki, monety…

W Paryżu, przy Placu Pigalle

Inaczej być nie mogło. Przy grze w trzy karty (albo trzy kubki czy, jak kto woli, trzy cukierki, trzy kulki, trzy monety i co tam jeszcze da się wykorzystać) wygrana tak naprawdę z góry jest przesądzona – wygrywa zawsze „bankier”, bo o to całej grze chodzi.

Trzeba być wyjątkowo naiwnym, by sądzić, że cokolwiek zależy tu od szczęścia gracza. Zresztą, na tym w jakimś sensie polega szelmowski urok tej gry – oczywiście, pod warunkiem, że jest się stojącym z boku obserwatorem bazarowego folkloru. Bo trzy karty są nieodłącznym elementem tego folkloru.

Grze towarzyszy swoisty rytuał, który dla wtajemniczonych oznacza, że za chwilę będą świadkami, jak kolejny „kmiotek” da się złapać w sidła. Bo nie oszukujmy się – tłumek obserwatorów, który gromadzi się wokół stolika, na którym toczy się gra, tego właśnie oczekuje. W końcu każdy lubi wiedzieć, że są na świcie głupsi od niego, skoro wierzą, że przy regułach, które w grze w trzy karty obowiązują, można przechytrzyć „bankiera”.

Jak powszechnie wiadomo, istota gry „w trzy karty” polega na tym, że urządzający grę pokazuje grającemu trzy karty, z reguły dwie czarne, jedną czerwoną, przy czym wygrywającą jest karta czerwona, a następnie z perfekcyjną szybkością przekłada karty, wyrzucając je w końcu grzbietami na stół. Gracz wygrywa, gdy wskaże kartę czerwoną. Zamiast kart mogą to być trzy kubki, z których jeden ukrywa kulkę, monetę, cukierek czy cokolwiek innego. Ogólna zasada zostaje zawsze ta sama.

Haczyki na gapiów

Zakopane, przy Gubałówce

Najpierw pojawiają się naganiacze, namawiający przechodniów i gapiów do gry w trzy karty, trzy kubki bądź w trzy lusterka. Stosują dość prymitywne sposoby zachęty: rozkładają planszę, po czym dwóch lub trzech wspólników zaczyna grać, ogrywając oczywiście właściciela stolika.

Ten, złorzecząc, wypłaca swym kompanom coraz większe kwoty pieniędzy. To zachęca gapiów do postawienia na wybrany kubek.

Na początku upatrzony przez prowadzącego grę „pierwszy naiwny” nawet wygrywa drobną sumkę, rozgrzewa się, stawia coraz większą kwotę. Do gry włączają się kolejni amatorzy łatwego zarobku. Gra zaczyna się dopiero wówczas, gdy zachęceni początkowym powodzeniem gracze zaczynają stawiać coraz wyższe stawki. Prowadzący grę tak zręcznie operuje palcami, że gapie i okazjonalni hazardziści nie są w stanie przypuścić, że w żadnym z kubków nie ma kulki bądź kostki, bo została ukryta w zagięciu małego palca „bankiera”. We właściwym momencie „bankier” zręcznym ruchem odsłania „wygrany” kubek, zwalniając jednocześnie z ukrycia kulkę. Wszystko odbywa się szybko, więc rozochocony hazardzista lub przypadkowy widz nawet nie zauważy, że kostki nie było pod żadnym z kubków. A nawet gdyby spostrzegł (a zdarza się to nad wyraz rzadko), obstawa zamknie mu usta i ręcznie wytłumaczy, że szkaluje mistrza. Efekt jest łatwy do przewidzenia, naiwni, którzy dali się nabrać, przegrywają nieraz całkiem spore kwoty. Jeśli przegrany zaczyna zbyt agresywnie lub stanowczo domagać się zwrotu pieniędzy, jeden ze wspólników „bankiera” woła „Uwaga, policja!” i wszyscy, nie wyłączając niefortunnego gracza, rozbiegają się w tłumie.

Gra bez konwenansów

Nowy York, 5 Avenue

Cóż, nie jest to może działalność szczególnie godna pochwały, ale „klasyczna” gra w trzy karty opiera się jednak na swego rodzaju „umowie społecznej” – jej ofiarą pada zawsze najbardziej naiwny z amatorów szybkiego i łatwego pomnożenia pieniędzy. I trudno mu nawet współczuć – w końcu nikt go siłą do stolika nie ciągnął ani nie zabronił pomyśleć chwilę, zanim przystąpił do gry. Ale, niestety, świat się zmienia. Kiedyś nawet złodzieja obowiązywał jakiś kodeks honorowy, o którym dziś już nikt nie pamięta. Podobnie jest z grą w trzy karty. W swojej klasycznej postaci wymagała od „bankiera” i jego wspólników pewnych talentów psychologicznych – musieli w tłumie gapiów rozpoznać tego, który jest najbardziej naiwnym „kmiotkiem”. Te subtelne metody zdają się dziś odchodzić w przeszłość. Gra w trzy karty, jak to się dziś modnie określa, „ulega brutalizacji”.

Początkowo wszystko toczy się zgodnie z ustalonym rytuałem. Są naganiacze, którzy wygrywają z „bankierem”. Kiedy ktoś z gapiów decyduje się przystąpić do gry, wygrywa drobne kwoty. Potem zaczyna przegrywać coraz większe pieniądze. Czyli nadal jest „klasycznie”. Problem zaczyna się wówczas, gdy przegrany podejmuje próbę odzyskania pieniędzy. Prowadzący grę stają się agresywni i bardzo szybko siłę argumentów zastępują argumentami siły. Podobnie jest w sytuacji, gdy ktoś po kilku drobnych wygranych chce się wycofać z pieniędzmi – groźbami i przemocą zostaje zmuszany do dalszej gry.

Naiwność bez granic

Barcelona, La Rambla

Często ofiarami tej nowej „odmiany” trzech kart stają się przypadkowi obserwatorzy, co w „klasycznej” formie było nie do pomyślenia. Choć nie deklarowali chęci gry, w pewnym momencie okazuje się, że też wskazali właściwy kubek i są wygranymi. Jeden z prowadzących grę podchodzi do takiego gapia, krzycząc, że trzeba mu wręczyć pieniądze za trafne wskazanie. Wówczas znajduje się ktoś, kto pomógł rzekomemu zwycięzcy wygrać i prosi, aby się z nim podzielił wygraną. Ogłupiały i zdziwiony nagłym „szczęściem” delikwent sięga do portfela i w tym momencie traci zarówno domniemaną wygraną, jak i własne pieniądze, które wyrywa mu z ręki prowadzący grę. Tego, że znika, zanim okradziony zorientuje się, co się stało, nie trzeba już dodawać.

W ten sposób to, co było niegdyś stosunkowo niegroźnym elementem bazarowego folkloru, stało się poważnym problemem. Zwłaszcza że w grę wchodzą naprawdę duże kwoty pieniędzy, bo organizatorzy tej „ekstremalnej” formy trzech kart szczególnie upodobali sobie giełdy samochodowe. Najbardziej niezwykłe jest jednak to, że mimo komunikatów policji zamieszczanych chociażby w prasie lokalnej, wciąż bez trudu znajdują swoje ofiary. Ludzka naiwność nie zna jednak granic.

Jacek Falkowski – Magazyn E-PLAY

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

E-PLAY.PL