Ostatnia aktualizacja: 14 grudnia 2020
Przez dwa lata Katarzyna G., kasjerka CBA, wyniosła z tej instytucji ponad dziewięć mln zł. Wszystko przekazywała mężowi uzależnionemu od hazardu, który u bukmachera przegrał ponad 30 mln zł.
Kasjerka twierdzi, że mogła kraść dalej, bo nikt jej nie kontrolował. Ujawniamy fragmenty zeznań bohaterów jednej z największych afer w specsłużbach ostatnich lat. O aferze finansowej w CBA napisaliśmy w Onecie jako pierwsi 17 stycznia. Szef biura Ernest Bejda zaprzeczał wtedy, że z kasy zginęły jakiekolwiek pieniądze
Tymczasem Prokuratura Regionalna w Warszawie ustaliła, że Katarzyna G., kasjerka CBA, wyniosła z kasy biura ponad dziewięć milionów złotych. Wszystko miała przekazywać mężowi, który wydawał je u bukmachera.
Ja te pieniądze wynosiłam głównie w mojej torebce, były to banknoty głównie po 200 zł i 500 zł, więc objętościowo były to jakieś nieduże paczuszki, które nie rzucały się w oczy – zeznawała w prokuraturze Katarzyna G.
Kasjerka twierdzi, że tworzyła sfałszowane protokoły, które były podpisywane przez jej przełożonych. Nikt jednak nie sprawdzał faktycznego stanu gotówki.
– Pieniędzy było na tyle dużo, że ich brak nie był odczuwalny w bieżącej pracy – przekonywała- Jeżeli z kasy CBA wydano dziewięć mln zł, a nic za to nie kupiono, to jest po prostu niemożliwe, żeby nikt tego nie zauważył – twierdzi z kolei były szef CBA Paweł Wojtunik
Z kolei bukmacher, na którego kontach „zamrożono” ponad dziewięć mln zł, uważa, że to on jest poszkodowany. – Zabezpieczone zostały bowiem nie pieniądze wpłacone do firmy w wyniku nielegalnego procederu, a środki należące do spółki zupełnie niezwiązane ze sprawą – tłumaczy
O aferze finansowej w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym napisał Onet jako pierwszy. Z ustaleń wynikało, że 39-letnia Katarzyna G., pracownica pionu finansowego Biura, regularnie je okradała.
– Kobieta, mając pełną wiedzę o pieniądzach przepływających przez tę instytucję, sukcesywnie wyprowadzała je z funduszu operacyjnego Biura – mówił wówczas informator.
Nieoficjalne informacje wskazywały, że kobieta wyniosła z CBA blisko pięć mln zł. Z kasy CBA na konta bukmachera Jeszcze w styczniu CBA, gdy spytano o utratę pieniędzy i związane z tym zwolnienia w tej instytucji, zachowywało się tak, jakby sprawy nie było.
Otrzymano tylko lakoniczny komunikat.
CBA nie informuje o decyzjach kadrowych, podejmowanych wobec funkcjonariuszy i pracowników Biura. Nie jest prawdą, jakoby Centralne Biuro Antykorupcyjne utraciło jakiekolwiek środki finansowe – zapewniał wówczas Temistokles Brodowski, rzecznik tej instytucji.
Wtórował mu ówczesny jego szef, Ernest Bejda. Na pytanie dziennikarki portalu wyborcza.pl o to ile pieniędzy zginęło z funduszu operacyjnego CBA, Bejda odpowiedział, robiąc zdziwioną minę: „jakich pieniędzy?”.
Dodał też, że do żadnej defraudacji nie doszło. – Dementuję, nie ma żadnych strat piętnastu milionów, o których mówicie, dziesięciu milionów itd. Nie ma żadnych strat – tłumaczył szef CBA.
Dziś już wiadomo, że Ernest Bejda mijał się z prawdą. Według ustaleń Prokuratury Regionalnej w Warszawie z kasy CBA zniknęło ponad dziewięć mln zł. Mąż kasjerki Katarzyny G. wydał je na hazard. Dziś prokuratura dramatycznie próbuje je odzyskać, zajmując inne środki na koncie firmy bukmacherskiej.
W listopadzie tego roku do Sądu Okręgowego w Warszawie trafił akt oskarżenia w tej sprawie.
– Wraz z aktem oskarżenia przekazano do sądu dokonane na mieniu oskarżonych zabezpieczenie majątkowe w kwocie ponad 9,8 mln zł, z czego znakomitą większość tj. ok. 9 mln 225 tys. zł stanowią odzyskane przez Prokuraturę Regionalną w Warszawie środki pieniężne. Akt oskarżenia dotyczy dwojga oskarżonych, którym zarzucono popełnienie przestępstw polegających na przywłaszczeniu powierzonego mienia znacznej wartości, tj. kwoty ponad 9 mln 230 tys. zł oraz tzw. praniu pieniędzy pochodzących z przestępstwa – mówił prok. Marcin Saduś, rzecznik Prokuratury Regionalnej.
Oskarżeni to 39-letnia była pracownica cywilna pokrzywdzonej służby oraz jej mąż. W ocenie prokuratura oskarżeni działali wspólnie i w porozumieniu – dodał.
Nie ulega wątpliwości, że jest to jedna z największych afer w specsłużbach w historii III RP. W jej wyniku stanowisko stracił Ernest Bejda, jeden z najbardziej zaufanych ludzi obecnego szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego.
Onet zapoznał się z obszerną częścią akt tej sprawy. Na ich podstawie ujawniamy kulisy procederu. Były szef CBA Ernest Bejda – Mateusz Marek Dyrektor finansów był „bardzo poruszony i zdenerwowany”.
30 grudnia 2019 roku do gabinetu szefa CBA Ernesta Bejdy zostali wezwani: jego zastępca Paweł Karpeta, Daniel A. – dyrektor Biura Finansów CBA, Paweł N. – naczelnik Biura Kontroli i Spraw Wewnętrznych oraz Paulina D. – zastępca dyrektora Departamentu Operacyjno-Śledczego CBA.
Daniel A. powiadomił nas, że brakuje pieniędzy w kasie. Po tej informacji nastąpiła cisza. Zaczęliśmy zadawać mu pytania. Daniel A. wskazał, że brakuje mu około trzech mln zł w kasie. Miały być z tych pieniędzy popłacone faktury. Daniel A. powiedział, że „moja Kasia” poinformowała mnie, że wpłaciła te pieniądze na jakiś fundusz, ale one zostaną zwrócone – zeznawała w prokuraturze Paulina D.
Dyrektor finansowy CBA nie był w stanie jednak wytłumaczyć, o jaki fundusz chodzi i co właściwie stało się z tymi pieniędzmi. Ernest Bejda nakazał swoim podwładnym jak najszybsze wyjaśnienie sprawy. Dywagował, że być może doszło do jakiejś pomyłki. Godzinę później doszło do kolejnego spotkania, tym razem w biurze Daniela A. Pojawiło się na nim kilku pracowników Biura Finansów CBA.
W trakcie spotkania dyrektor Daniel A. był bardzo poruszony i zdenerwowany. Powiedział wszystkim uczestnikom spotkania, że pani Katarzyna G., ekspert Biura Finansów CBA, zajmujące się obsługą kas CBA, zdefraudowała z kasy środki finansowe. […]
Cały artykuł czytaj na onet.pl
"Trochę szukanie dziury w całym biorąc pod uwagę natłok hazardowych reklam dosłownie wszędzie..."
"To chyba konkurencja forebtu opłaca te teksty redakcji e-play... Co to za bzdurna informacja, w czasach, gdy dzieciaki oglądają reklamy sts skierowane tematycznie do dzieci i mlodziezy, dziadki kupują wnuczkom zdrapki "nie hazardowego" lotalizatora, a superbet niemal wyskakuje z lodówki i nie patrzy na wiek konsumenta. Wstyd e-play"
"Jakieś kompy znaleźli i jaka akcja? Oni już naprawdę nie mają kogo łapać i statystyki robią. Takie służby zaangażowane w proceder paru komputerów i opłakanych lokali. Marnują pieniądze podatników"
"Mnie to wkurza te obstawianie państwowego totalizatora: stoję w Żabce a przede mną emeryt podaje jakieś cyfry, kupuje losy, czas zabiera… w saloniku prasowym chce kupić gazetę a to był jakiś tam dzień kumulacji i ludzie poje@@ni stoją w kolejce i obstawiają liczby. To jest hazard. Hazard też jest w radio RMF „wyślij sms a już teraz każdy sms mnożymy x70” więc jak każdemu mnożą to co to za bonus? Może trzeba zacząć od ograniczenia tych konkursów SMS i zdrapek/obstawiania liczb na stacji w sklepie i kiosku?"
"Reklamy Totalizatora powinny być zabronione. To namawianie ludzi do hazardu. Emeryci wydają całe emerytury na zdrapki. W czasie losowania gadają że jeden trafił milion a że reszta przegrała 10 mln tego już nie powiedzą. Zakazać tych praktyk."