Ostatnia aktualizacja: 21 października 2015
Tolerowanie przez urzędników Ministerstwa Finansów nieprawidłowości związanych z aferą jednorękich bandytów mogło pogrążyć rząd Donalda Tuska. Nie pogrążyło, bo śledztwo w tej sprawie zostało niespodziewanie przeniesione z Białegostoku do Poznania. A tamtejsi śledczy skupili się tylko na odpowiedzialności urzędników Ministerstwa Finansów niskiego szczebla.
Afera hazardowa mogła zatopić rząd Donalda Tuska już w 2009 r. Tak się jednak nie stało. Koalicja PO–PSL wyszła ze skandalu praktycznie bez szwanku. I choć od tej afery minęło już ponad pięć lat, od kilku miesięcy tyka już kolejna bomba hazardowa, która może uderzyć w czołowych polityków Platformy Obywatelskiej. Wybuchnąć mogła już ponad rok temu, ale śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Apelacyjną w Białymstoku dotyczące nieprawidłowości w Ministerstwie Finansów w związku z nadzorem i regulacjami rynku hazardu w Polsce zostało przekazane do Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu.
Stało się tak krótko po tym, jak śledczy z Podlasia chcieli postawić zarzuty Jackowi Kapicy, wiceministrowi finansów nadzorującemu rynek hazardu. Z ustaleń „Gazety Polskiej” wynika jednak, że wątpliwych – zdaniem prokuratury – decyzji nie podejmował on samodzielnie. Miały być one konsultowane na wyższych szczeblach w rządzie. Z materiałów śledztwa wynika, że przynajmniej niektóre działania bezpośrednio miał zlecać Kapicy osobiście Donald Tusk. Aby zbadać ten wątek, śledczy z Białegostoku planowali przesłuchać nie tylko byłego szefa rządu, lecz także niektórych z członków dawnego gabinetu – m.in. Michała Boniego, byłego ministra administracji i cyfryzacji. Nigdy do tego nie doszło.
Po przeniesieniu sprawy do Poznania tamtejsi śledczy skupili się tylko na odpowiedzialności urzędników MF niskiego szczebla, którzy mogą zresztą uniknąć odpowiedzialności ze względu na… przedawnienie zarzutów. To zadziwiająca sytuacja, bo w związku z kontrowersyjnymi decyzjami resortu finansów skarb państwa nie tylko stracił miliardy złotych z tytułu podatku płaconego od każdego automatu do gier hazardowych. W przyszłości może też zapłacić gigantyczne odszkodowania właścicielom automatów o niskich wygranych.
„Gazeta Polska” ujawnia kulisy tej sprawy.
Przymykanie oka na nieprawidłowości
Zgodnie z obowiązującymi od 2003 r. przepisami ustawy hazardowej, do automatów o niskich wygranych można było wrzucić nie więcej niż 7 centów (około 10–20 groszy) i wygrać kilka, maksymalnie kilkadziesiąt złotych. Z materiałów zgromadzonych w aktach śledztwa Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu wynika, że właściciele urządzeń łamali jednak prawo i tak ustawiali maszyny, aby pozwalały one graczom na wygranie dużo większych pieniędzy. O takich praktykach Ministerstwo Finansów informowała w 2007 i 2008 r. m.in. Służba Celna. Bezskutecznie. Urzędnicy resortu finansów przez lata przymykali na to oko.
– W aktach śledztwa znajduje się notatka Jacka Kapicy z 2008 r. dla premiera Tuska z wyliczeniem zysków, jakie przynoszą automaty o niskich wygranych. Pisze on w niej, że można wycisnąć z tej branży jeszcze więcej. Nie ma natomiast słowa o tym, że są tam poważne nieprawidłowości, które trzeba naprawić. Zresztą to właśnie w 2008 r. zwiększono stawkę podatkową od każdego automatu ze 125 do 180 euro – mówi „GP” osoba znająca materiały poznańskiego śledztwa. (…)
(…)Zarzuty, jakie białostoccy śledczy chcieli przedstawić wiceministrowi finansów, przedawniały się niespełna trzy miesiące po przeniesieniu sprawy do Poznania, tymczasem we wrześniu formalnie zabrano sprawę z Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku.
Jednak to właśnie wtedy (w lipcu 2014 r.) – jak wynika z ustaleń „GP” – Kapica stracił nadzór nad procesem stanowienia prawa w zakresie hazardu. Kompetencje te przejął wiceminister Jarosław Neneman. Czy było to związane z białostockim śledztwem? Według resortu były to „zmiany organizacyjne”, a sam Kapica zachował nadzór nad rynkiem hazardu.
Z nieoficjalnych informacji „GP” wynika, że w ramach prowadzonego śledztwa prokuratura w Białymstoku chciała przesłuchać też m.in. Donalda Tuska i Michała Boniego. – Chodziło o znalezienie dowodów na to, kto zlecał Kapicy działania w sprawie hazardu – mówi nasz rozmówca znający materiały śledztwa. Poznańska prokuratura uważa jednak, że takie czynności nie są potrzebne. Tamtejsi śledczy skupiają się tylko na urzędnikach MF, którzy pełnili funkcje kierownicze w komórkach zajmujących się hazardem. Obecnie zarzuty usłyszało pięciu z nich (w sumie w śledztwie podejrzanych jest siedem osób). – Jeśli sprawa będzie się tak ciągnąć, to za cztery lata przedawnią się ostatnie zarzuty wobec tych urzędników – mówi nasz rozmówca znający materiały śledztwa.
Czytaj całość na: gazetapolska.pl
"Trochę szukanie dziury w całym biorąc pod uwagę natłok hazardowych reklam dosłownie wszędzie..."
"To chyba konkurencja forebtu opłaca te teksty redakcji e-play... Co to za bzdurna informacja, w czasach, gdy dzieciaki oglądają reklamy sts skierowane tematycznie do dzieci i mlodziezy, dziadki kupują wnuczkom zdrapki "nie hazardowego" lotalizatora, a superbet niemal wyskakuje z lodówki i nie patrzy na wiek konsumenta. Wstyd e-play"
"Jakieś kompy znaleźli i jaka akcja? Oni już naprawdę nie mają kogo łapać i statystyki robią. Takie służby zaangażowane w proceder paru komputerów i opłakanych lokali. Marnują pieniądze podatników"
"Mnie to wkurza te obstawianie państwowego totalizatora: stoję w Żabce a przede mną emeryt podaje jakieś cyfry, kupuje losy, czas zabiera… w saloniku prasowym chce kupić gazetę a to był jakiś tam dzień kumulacji i ludzie poje@@ni stoją w kolejce i obstawiają liczby. To jest hazard. Hazard też jest w radio RMF „wyślij sms a już teraz każdy sms mnożymy x70” więc jak każdemu mnożą to co to za bonus? Może trzeba zacząć od ograniczenia tych konkursów SMS i zdrapek/obstawiania liczb na stacji w sklepie i kiosku?"
"Reklamy Totalizatora powinny być zabronione. To namawianie ludzi do hazardu. Emeryci wydają całe emerytury na zdrapki. W czasie losowania gadają że jeden trafił milion a że reszta przegrała 10 mln tego już nie powiedzą. Zakazać tych praktyk."