Formuła 1 – co dalej w sezonie 2019?

Artykuły
Iwo 20/05/2019

Ostatnia aktualizacja: 24 kwietnia 2024

Mamy za sobą już pięć wyścigów tegorocznych zmagań kierowców na torach Formuły 1. Pięć zaskakujących rozstrzygnięć i rekordowe pięć dubletów ekipy Mercedesa otwierających sezon. Po obejrzeniu wszystkich pięciu wyścigów, nie mam wątpliwości, że kolejne tytuły (kierowców i konstruktorów) trafią właśnie pod „strzechy” ekipy srebrnych strzał.

Ale od początku. Zwiastunów wiosny jest wiele, ale dla maniaków wyścigowych, ta pora roku zawsze wiąże się z emocjonującym rozkładem testów zimowych na czynniki pierwsze i oczekiwaniem na start sezonu 2019.

Zimowe testy odbyły się tradycyjnie na torze Circuit de Catalunya pod Barceloną. Odbywały się w dwóch turach po cztery dni. Pierwsza z nich miała miejsce od 18 do 21 lutego, natomiast druga od 26 lutego do 1 marca. Skupiając się tylko na dwóch zespołach i porównując wyniki, można było odnieść wrażenie, że Ferrari jest zdecydowanie z przodu przed innymi zespołami, w tym przed największym konkurentem w walce o Mistrzostwo Świata, Mercedesem. Z kolei Mercedes wydawał się najbardziej niezawodną maszyną podczas testów, gdyż w ciągu ośmiu dni testowych, zdołali przejechać największa liczbę okrążeń (prawie 1200). Drugie było Ferrari, mając niecałe 1000. Bukmacherze w tym momencie stawiali Vettela i Ferrari jako faworytów do obu koron.

Wyjątkiem był forBET, gdzie faworytem wśród kierowców był Lewis Hamilton, a konstruktorów Mercedes. Piszę te słowa dlatego, że próba analizowania wyników bez dokładnej znajomości warunków, obciążenia paliwem, trybów pracy silnika i stanu opon jest zadaniem dla głupca. To jak wróżenie z fusów. Niemniej, porównywanie całej struktury tegorocznych testów z testami, które miały miejsce w latach poprzednich, pozwoli potwierdzić pewną regularność. Na tej właśnie podstawie dla forBET, to Mercedes i Hamilton byli faworytami do obu trofeów. Różnica pomiędzy Anglikiem i Niemcem nie była wysoka, niemniej nawet najmniejsza subtelność powodowała zmianę faworyta i delikatnej różnicy w analizie. Obecnie jednak wszyscy już bukmacherze są zgodni. Kursy się zbalansowały i unormowały.

Brak formy Ferrari zszokował nie tylko zespół i kierowców, ale także Mercedesa i resztę stawki. Zwinny, responsywny i niezwykle uległy nowy model SF90, jaki widzieliśmy podczas zimowych testów, już od pierwszego wyścigu zmienił się w kapryśnego, ubogiego krewnego. Natomiast osiągi samochodu po pięciu wyścigach wygasiły jakiekolwiek szanse zawodników na natychmiastowe rozpoczęcie wielkiego dzieła w czerwieni (na miarę tych Michaela Schumachera), tak bardzo wyczekiwanego przez wielu. Jedyny jasny punkt jaki daje się dostrzec w obozie Ferrari to Charles Leclerc.

Ocena szans Monakijczyka na odniesienie pierwszego zwycięstwa w Formule 1 już po pierwszym starcie wydawała się łatwiejsza. Właściwie u bukmacherów te szanse prezentowały się całkiem nieźle. Jednak na mecie był dopiero piaty, z minutą straty do zwycięzcy. Pomimo tego, że Ferrari zaliczyło zaskakująco trudny wyścig w Australii, druga runda już pokazała, że Scuderia potrafi nawiązać do mocnej formy z zimowych testów, a doskonała postawa nowego w ekipie Charlesa Leclerca daje prawdziwe powody do radości. Podoba mi się sytuacja w Ferrari. Charles Leclerc pokazał bowiem takie tempo i umiejętności, że już w pierwszym wyścigu Sebastiana Vettela przed porażką musiały ratować polecenia zespołowe. Natomiast to, co zademonstrował Monakijczyk w kolejnej rundzie, dowodzi, że czterokrotnemu mistrzowi nie należy się wcale za sprawa minionych zasług. Musi na niego ciężko zapracować, bo jego nowy kolega zespołowy może przypomnieć mu sytuację z ostatniego roku w RedBul, kiedy to Daniel Ricciardo na przełomie sezonu okazał się lepszy od Niemca.

Tempa w Australii nie potrafią natomiast wytłumaczyć kierowcy, którzy przed weekendem wyścigowym byli zdecydowanymi faworytami bukmacherów do zwycięstwa w kwalifikacjach, jak i wyścigu. Gdzie zatem podziała się przewaga Ferrari? Vettel tłumaczył ją temperaturą powietrza wyższą o jakieś 10-15 stopni, gorętszą nawierzchnię i inny tor.

Co jeszcze istotne. Po tych pięciu wyścigach uważam, że dwa wyścigi należały się Ferrari. Były to Bahrajn i Azerbejdżan. Awaria w pierwszym przypadku i wypadek w kwalifikacjach w drugim, pozbawiły w dużej mierze szans na odniesienie sukcesu. Na czym skorzystał … niezawodny Mercedes. Mówi się, że poziom reprezentowany na torze pod Barceloną pozwala tak naprawdę ocenić czy samochód jest bardzo szybki, szybki, wolny, czy bardzo wolny. Jaki rezultat mięliśmy podczas weekendu każdy widział. To nawet skłoniło szefa Ferrari do stwierdzenia, iż projekt auta jaki przygotowali na sezon 2019 oraz kierunek rozwoju jaki obrali jest całkowicie niewłaściwy.

Czy nie przypomina to trochę drugiej części sezonu 2018?

Przed nami kolejny wyścig. Grand Prix Monako. To bardzo niecodzienne wydarzenie w kalendarzu F1. Było nim nawet za pierwszym razem, czyli w 1929 roku, gdyż gonitwa na ulicach Księstwa nie przypomina żadnej innej Grand Prix. Miejsce w kalendarzu tego wyścigu jest zawsze niezagrożone, pomimo wielu znaków zapytania z innymi wyścigami. Widnieje w nim bowiem od samego początku, poza kilkoma wyjątkami w latach 50, a jej olśniewający blask jest nieprawdopodobny.

Z wyścigowej perspektywy długość wyścigu i liczba okrążeń odstają od pozostałych rund Grand Prix. Ciasny, kręty układ pętli, przynosi niskie średnie prędkości – w połączeniu z gazem wciśniętym do podłogi tylko w 52% – daje średni wynik przejechanego dystansu wyścigowego na poziomie niższym o około 40 kilometrów, od oficjalnej regulaminowej wartości. Chodzi głównie o to, żeby zawody ukończone zostały w ciągu 2 godzin od startu. Natomiast kibice, jak i firmy bukmacherskie nic na tym nie tracą. Kibice dlatego, że nigdzie indziej nie oglądają samochodów ścigających się tak blisko, a także tak często. Bukmacherzy, ponieważ bardzo często wynik zawodów nie jest jednoznaczny jak na innych torach i ma w sobie…coś z kasynowej ruletki. Jest tutaj bowiem malutka granica pomiędzy sukcesem, a porażką. Granicą są bandy okalające cały tor. Bariery nie wybaczają błędów i nawet najmniejsze potknięcie niesie za sobą poważne konsekwencje.

W kraju rozrywki i kasyn, wyścig ten to fantastyczne uzupełnienie. Przypomnijmy chociażby sezon 2016 kiedy to Daniel Ricciardo stracił swoje zwycięstwo na rzecz Lewisa Hamiltona. Stało się tak dlatego, że Australijczyk zjeżdżając na swój pit-stop zastał całkowicie nieprzygotowany zespół. Sekundy uciekały, a Ricciardo stał na stanowisku serwisowym. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że niemal pewna wygrana zakończyła się na drugim miejscu. Sądzę, że jedynie firmy bukmacherskie cieszyły się z takiego obrotu sprawy, ponieważ na tym torze potwornie ciężko się wyprzedza i Lewis w walce nie zdołałby pokonać Daniela.

Co czeka nasz w sezonie 2019? Na tym torze nie jest istotna moc silnika, bardziej liczy się dobry pakiet aerodynamiczny. Zakładając, że Mercedes dysponuje mocnym silnikiem oraz rozsądną aerodynamiką, uważam, że zgarnie pierwsze pole startowe. Kto z tyłu? Skoro moc agregatu nie odgrywa tak dużej roli jak na przykład w Bahrajnie, wygląda na to, że za Mercedesami ustawią się do wyścigu RedBulle (przynajmniej jeden).

Wygląda zatem, że Ferrari będzie dopiero trzecią siłą w zbliżającym się Grand Prix Monako.

PK

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

E-PLAY.PL