Pokerowe fatum Wielkiego Szu

Gry hazardowe
Bartosz 28/09/2015

Ostatnia aktualizacja: 28 września 2015

Z posłem Arturem Górczyńskim, przewodniczącym parlamentarnego zespołu do spraw efektywnej regulacji gry w pokera rozmawia Edyta Żyła – Uważam Rze.

Niemal wszystkie europejskie państwa czerpią zyski z organizacji turniejów pokerowych. W naszym kraju dyscyplina ta została obłożona drakońskimi podatkami, przez co stała się nieopłacalna i trafiła do szarej strefy. Jakie straty ponosi z tego tytułu polskie państwo?

Szacuje się, że na ograniczeniach w grze w pokera budżet państwa traci ok. 500 tys. zł rocznie. Składają się na to głównie opłaty licencyjne i podatki, ale wiele innych źródeł możliwych wpływów nie zostało ujętych w tych szacunkach, w tym m.in. korzyści z reklam, dochodów hoteli czy restauracji. Organizacja turnieju pokerowego w dobrym miejscu to niemały zysk i dla restauratorów, i dla hoteli czy transportu. Jako przykład podam irlandzkie miasto Galway – tu w 2013 r. zorganizowano festiwal pokerowy. Dzięki temu miasto w ciągu tygodnia zarobiło 3 mln euro. Mieszka w nim jedynie 80 tys. osób. Czy nie moglibyśmy w Polsce organizować tego typu imprez, na przykład w Kołobrzegu? Gdyby włodarze tego miasta mogli zarobić 3 mln euro, to sądzę, że nie daliby się długo namawiać do organizacji tego rodzaju przedsięwzięcia. Tygodniowy turniej zapewniłby promocję miasta i przyniósłby olbrzymie dochody. Nieco podobnie sytuacja wygląda w przypadku bukmacherki – w tym obszarze powinniśmy moim zdaniem dostosować się do prawa unijnego i dołączyć bukmacherkę do pokera i automatów o niskich wygranych. Obecnie obowiązujące restrykcyjne przepisy nie spowodowały, że automaty zniknęły, przeciwnie, pojawiają się ciągle nowe, jak grzyby po deszczu. Gdyby ich właściciel miał obowiązek posiadania licencji i podlegałby kontroli, sam zadbałby o przestrzeganie przepisów, na przykład w tym zakresie, żeby na automatach nie mogły grać osoby niepełnoletnie. A teraz często spotykamy się z sytuacjami, że budki z automatami stoją naprzeciwko szkół. Z szacunków wynika, że budżet państwa traci na braku takich uregulowań w obszarze pokera, automatów i bukmacherki rocznie ok. 6–8 mld zł, czyli ok. 18 proc. obecnego deficytu budżetowego. Tak naprawdę tracą też przedsiębiorcy zajmujący się tą branżą. Ciekawostką niech będzie to, że oni sami dążą do dobrych regulacji prawnych w zakresie hazardu. Dotarłem do badań jednej z dużych firm, z których wynika, że branża hazardowa w 2014 r. funkcjonowała w szarej strefie aż w 98 proc. Doliczając straty, jakie państwo polskie poniesie z powodu odsetek i odszkodowań, można mówić o stracie na poziomie 12–16 mld zł.

Mówi pan o potrzebie zmiany przepisów i taką propozycję nowelizacji przedstawiło Ministerstwo Finansów. Pan był przeciwko. Dlaczego?

Prosta sprawa – ta regulacja była wyłącznie nastawiona na naprawienie błędów z 2009 r., polegających na braku notyfikacji ustawy hazardowej. Nowelizacja przesłana została do Komisji Europejskiej, która wystąpiła do wszystkich krajów członkowskich z prośbą o ewentualne uwagi. Z moich informacji wynika, że uwagi do projektu ustawy zgłosiła Malta i sama Komisja Europejska. Otrzymano zalecenie zmian w tym projekcie, które, jeżeli zostaną wprowadzone, umożliwią notyfikowanie tego aktu prawnego przez Komisję Europejską. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że posłowie, którzy głosowali nad tym projektem, uwag Komisji nie widzieli. Ministerstwo Finansów je utajniło. Posłowie nie wiedzieli więc, nad czym pracują. Głosowali tylko nad opinią ministerstwa wobec tych uwag. Praca w ciemno nie jest pracą, która powinna odbywać się w Sejmie. Taka sytuacja jest nie do przyjęcia. Nie po raz pierwszy – w 2009 r. także prace odbywały się nad projektem, który przygotowało Ministerstwo Finansów, a dokładnie wiceminister Jacek Kapica, i nikt inny nie miał na nie wpływu. I co z tego powstało, wszyscy wiemy. Co więcej, dotarłem do pisma ministra Cichockiego, który w wewnętrznej korespondencji do Ministerstwa Finansów zwracał się wówczas prośbą o wyjaśnienie, dlaczego druk, który był procedowany podczas obrad rządu, jest zupełnie inny od druku, jaki został przesłany do publikacji. Mamy więc dwa różne druki – nawet jeśli tamten otrzymał notyfikację, powiedzmy warunkową z koniecznością wprowadzenia pewnych zmian, które w dalszym etapie są nieujawniane posłom, okazuje się, że efekt końcowy jest taki, iż ten dokument różni się od złożonego w Komisji Europejskiej do notyfikacji. Nie powinno więc być innej możliwości niż to, że projekt, który powstał jako końcowy, wraca do Komisji Europejskiej, żeby dostać tę notyfikację. Tak się jednak nie stało. Uznano, że tamta notyfikacja załatwia sprawę i tego projektu, i tego z 2009 r. Niestety, nie załatwia. Tak naprawdę jesteśmy w tym samym stanie prawnym, co obowiązywał w 2009 r. A ten stan prawny jest fatalny. Na podstawie tego samego prawa w mieście X dana osoba jest pociągana do odpowiedzialności, a w mieście Y dzieje się całkowicie odwrotnie. Żyjemy więc w państwie niepewności prawnej.

Czytaj całość na: uwazamrze.pl

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

E-PLAY.PL